Dorota Gruca - rekordzistka z Meksyku, która wygrała 100 000 dolarów!
Opublikowane w wt., 24/02/2015 - 09:46
Jest obok Wioletty Kryzy jedyną Polką, która obecnie figuruje na listach rekordzistek tras zagranicznych maratonów. 28 listopada 2004 r. Dorota Gruca (na zdjęciu) wygrała Wielki Maraton Pacyfiku w Mazaltan. W nagrodę dostała samochód i 100 000 dolarów za ustanowienie nowego rekordu Meksyku. W tym roku zawodniczka kończy swoją wieloletnią przygodę z profesjonalnym bieganiem. Wielki finał odbędzie się w Bostonie podczas najstarszego maratonu na świecie.
Wanda Panfil-González, Małgorzata Sobańska to ikony polskiego maratonu. Pierwsza to mistrzyni świata i zwyciężczyni prestiżowych zawodów w Londynie i Nowym Jorku, druga jest rekordzistką Polski. Jednak w przeciwieństwie do Pani ich nazwisk nie można znaleźć wśród rekordzistek tras prestiżowych maratonów. Jak to się stało, że Dorota Gruca pojechała do meksykańskiego Mazatlan?
Dorota Gruca: Druga połowa 2004 r. to był dla mnie bardzo trudny czas. Kilka miesięcy wcześniej cieszyłam się z rekordu Polski na 10 000m, który wydawało się, że da mi przepustkę na Igrzyska Olimpijskie w Atenach. Niestety tak się nie stało. Zabrakło mi 7,11 sekundy do minimum. Z wielkim żalem wróciłam do Stanów Zjednoczonych, gdzie wówczas mieszkałam i trenowałam. Zastanawiałam się co robić dalej. Z moim ówczesnym menadżerem, a obecnie mężem podjęliśmy decyzję o wyjeździe na zawody do Meksyku.
Dlaczego właśnie tam?
Znam i lubię ten kraj. Kilka razy startowałam w Meksyku. Wiedziałam, że maraton w Mazaltan to duża, popularna dwudniowa impreza, podczas której można wygrać samochód. Postanowiłam, że o niego powalczę, a przy okazji po zawodach chwilę odpocznę nad Pacyfikiem.
O nagrodzie za rekord Meksyku Pani nie myślała?
Dowiedziałam się o niej dopiero tuż przed zawodami przeglądając hiszpańskojęzyczną stronę z regulaminem.
Jak wyglądał tamten bieg?
Organizatorzy nie potraktowali mnie poważnie. Dostałam byle jaki hotel, bardzo daleko od startu, w którym w dodatku straszyło. Pierwsza noc była okropna, cały czas ktoś chodził po pokoju, czułam, że coś mnie dusi, istna makabra. Rano musiałam się przenieść. Wszystko się jednak dobrze skończyło. Przed startem mój chłopak pomodlił się za mnie. Ktoś w górze musiał nas wysłuchać, bo biegło mi się bardzo dobrze.
Trasa była piękna, bez podbiegów, w dodatku nad Pacyfikiem. Dla mnie bardzo ważne było to, że dużą część dystansu miałam z kim biec, bo organizatorzy połączyli nasz start z półmaratonem (w którym wystartowała wówczas m.in. Wanda Panfil-González – red.). Drugie 21 km pokonałam już jednak samotnie i niezagrożona dobiegłam do mety. To był mój pierwszy maraton z czasem poniżej 2:30:00.
Wygrana oraz 100 000 dolarów za ustanowienie rekordu kraju osłodziło trochę gorycz związaną z brakiem kwalifikacji olimpijskiej?
Do dziś nie mogę w to uwierzyć. Czasami warto czekać na ten jeden „strzał” szczęścia. A co do nagrody, to przede wszystkim pozwoliła mi na spokojne przygotowania do kolejnych Igrzysk. Choć zaraz po zawodach wcale nie byłam pewna czy ją dostanę.
Dlaczego?
Pamiętałam o złych doświadczeniach Gosi Sobańskiej, która wygrała maraton w meksykańskim Cancum i nagrody nie otrzymała.