Joanna Jabłczyńska: „Sport jest dla mnie uzależnieniem”
Opublikowane w pt., 11/04/2014 - 14:31
Joanna Jabłczyńska, aktorka serialu „Na Wspólnej”, biegaczka i triatlonistka opowiedziała nam o swoich planach startowych, szczegółach treningu i zmianach po festiwalowej Krynickiej Mili.
Ostatni raz widzieliśmy się z panią na Festiwalu Biegowym w Krynicy. Jak pani wspomina tamten start?
No niestety nie wspominam Festiwalu Biegowego w Krynicy najlepiej, ale to tylko z tego powodu, że byłam wtedy chora. Bardzo chciałam pokonać tę chorobę i myślałam, że uda mi się to zrobić biegając. Przebiegłam Krynicką Milę i prawie wyplułam płuca. Na tym się skończyła moja przygoda na Festiwalu. Siedziałam wściekła w hotelu i patrzyłam na tych wszystkich biegaczy, którzy świetnie się bawili.
Co się u pani zmieniło od startu w Krynickiej Mili?
Akurat Festiwal Biegowy odbywał się we wrześniu, pod koniec sezonu. Byłam już wtedy po pierwszych startach w zawodach triatlonowych i po pierwszych skromnych próbach udziału w maratonach biegowych. Od tamtego czasu zaczęłam regularnie trenować pod okiem trenera. Mam naprawdę poważnego, profesjonalnego trenera, który wprawdzie mieszka daleko ode mnie, bo pod Poznaniem, ale usystematyzował te moje treningi i sprawił, że o formę zaczęłam dbać bardziej racjonalnie.
Jak wyglądały pani treningi przed rozpoczęciem współpracy z trenerem?
Trenowałam w taki sposób, że mój organizm nieraz się buntował. Nie miałam czasu na przygotowania, a przynajmniej tak mi się wydawało. No i było tak, że przez tydzień katowałam swój organizm, a później wpadałam w wir pracy, gdzie nie było czasu na regenerację. To było zupełnie niepoukładane. Tak się złożyło, że od momentu Festiwalu Biegowego nawiązałam kontakt ze swoim trenerem i teraz systematycznie trenuję wszystkie trzy dyscypliny triatlonowe. Sukcesywnie powiększam liczbę treningów i ich intensywność.
Efekty?
Zaczynałam się od ok. 40 minut biegu lub też kilometra na basenie. Jeśli chodzi o rower, to były to spinningi na siłowni. Teraz robię już dużo dłuższe sesje, a czasem są to treningi zakładkowe tzn. zaraz po rowerze zaczynam biegać, albo z basenu wracam biegiem do domu. Oczywiście trenuję w miarę możliwości czasowych, zawodowych i zdrowotnych. 1,5 godziny biegu, 2 godziny na rowerze, a jeśli łączę dwie dyscypliny jednego dnia, to zazwyczaj są one skrócone np. 1,5 godziny na rowerze i 30 minut biegu, albo godzina na basenie i 30 minut biegu.
Jak udaje się pani pogodzić te treningi z pracą na planie filmowym?
Moja praca jest nie do opanowania. Nie pracuję w określonych godzinach np. od 8-16. Czasami pracuję po 14 i 16 godzin, a innym razem mam wolne. Nie jest to usystematyzowane i mój trening musi być do tego dopasowany. Jestem rannym ptaszkiem. Bez pomocy budzika wstaję o 6:00 rano i najbardziej lubię poranne treningi. Jem na śniadanie owsiankę, zresztą na drugie też jem owsiankę (śmiech). Oczywiście w różnych kombinacjach, z orzechami, owocami i innymi dodatkami. Jak już się trochę to śniadanie przetrawi, wychodzę na trening. Po pracy na planie jestem już zbyt zmęczona.
Ma pani naturalne predyspozycje do uprawiania sportu?
Lekarze zawsze mi mówili, że jestem zdrową osobą. Nic mi nie dolega, ale żadnych sportów wyczynowych, to ja uprawiać nie będę. Sugerowali, że dla mnie to bardziej odpowiednia będzie jakaś joga, pilates, te sprawy. Natomiast, jak im mówiłam, że wracam właśnie z trzydniowego maratonu MTB, gdzie pokonałam trzy tysiące metrów przewyższeń i ponad 300km, to się drapali po głowach i zastanawiali, jak ja to zrobiłam.
Ja trochę przełamuję tę opinię, że osoby, które nie mają predyspozycji sportowych, nie mogą brać udziału w takich zawodach. Mogą. Ja mam głowę sportowca, ale ciało, organizm mam amatora i pewnych rzeczy nie przeskoczę. Sport jest dla mnie uzależnieniem. To jest nałóg, z którym nie walczę, a właściwie walczę, ale tylko wtedy, gdy znowu próbuję zachetać swój organizm. Mam do tego tendencję. Zawsze mi się wydaje, że jeszcze za mało zrobiłam, jeszcze mogę więcej, że fajniej się poczuję, gdy coś jeszcze zrobię, albo podkręcę. Nad tym właśnie panuje mój trener, który każe mi biegać z pulsometrem przy określonym tętnie. Czasami bardzo mnie to irytuje. Nie mogę przekraczać jakiegoś tętna podczas biegu, nie mogę przyspieszyć, a tu wszyscy mnie wyprzedają, ale słucham się grzecznie trenera i buduję swoją bazę.
Jakie cele sobie pani stawia podczas startu? Walczy pani o wynik?
Wynikiem jest dla mnie dotarcie do mety. Wymyślam sobie coraz to trudniejsze zawody, coraz to dłuższe trasy i to są dla mnie sukcesy, a niekoniecznie ukończenie na którymś tam miejscu, czy ściganie się z innymi zawodnikami. Chyba, że na trasie zrobią coś niemiłego (śmiech). Zazwyczaj nie mam ducha rywalizacji w sobie, ale w takiej sytuacji nagle się ten pierwiastek we mnie odzywa.
Jakie ma pani najbliższe plany?
W niedzielę startuję w Runmageddonie. Jako że, mam za sobą Półmaraton Warszawski, teraz wybrałam krótszy bieg, ale za to z przygodami i przeszkodami. Kiedy tylko się dowiedziałam o tej imprezie, nie mogłam nie wystartować. Natomiast w weekend majowy szykuje się prawdziwa gratka, ponieważ będę startować w triatlonie w Izraelu. Nastawiam się tam na połówkę Ironmana z takim zastrzeżeniem, że przyjadę na miejsce wcześniej i sprawdzę, jak mój organizm zareaguje na upał. Na miejscu zadecyduję, czy nie warto zrobić krótszego dystansu.
Życzymy powodzenia i zapraszamy ponownie do Krynicy!
Rozmawiała Ilona Berezowska