Michał Jeliński o swoim sporcie i chorobie. „Cukrzyca to nie jest cierpienie tylko codzienna praca nad własnym zdrowiem i życiem”
Opublikowane w śr., 16/07/2014 - 11:06
Wybitny wioślarz, mistrz Europy, czterokrotny mistrz świata, złoty medalista olimpijski z Pekinu zachęca o aktywności fizycznej i dbania o zdrowie, a nam zdradza, jak się żyje i zdobywa medale z cukrzycą typu 1.
FestiwalBiegow.pl jest portalem biegaczy i nie często gościmy tu wioślarzy. Opowie nam pan trochę o treningu wioślarza?
Michał Jeliński: Wioślarstwo jest naprawdę fajną dyscypliną. Zacząłem wiosłować dosyć późno, bo w wieku 15 lat, a zawodnikiem wyczynowym byłem prawie 20 lat. Przez ten czas były okresy bardzo intensywnego treningu: nawet 2-3 razy dziennie w najważniejszych okresach sezonu, 6-7 miesięcy na wyjazdach. Wytrzymałem tyle czasu, bo wioślarstwo to sport ogólnorozwojowy. Podczas treningu dotykamy różnych dyscyplin. W sezonie wiosłowanie stanowi 70% treningu, ale już zimą pokonujemy kilometry na nartach biegowych, cały rok ćwiczymy na siłowni 2-3 razy w tygodniu i oczywiście biegamy. Do tego dochodzi też rower i pływanie. Ta różnorodność służy ogólnej sprawności organizmu, ale zapobiega też rutynie, żeby się człowiek tym wiosłowaniem nie znudził.
W jakim momencie kariery dowiedział się pan o swojej chorobie?
O chorobie dowiedziałem się w 2003 r. To było przed moimi pierwszymi, poważnymi mistrzostwami świata w kategorii seniorów. Jednocześnie były to kwalifikacje do moich pierwszych igrzysk. Diagnoza była dla mnie ogromnym szokiem. Właściwie nie miałem wiedzy o cukrzycy typu 1. Miałem stereotypowe wyobrażenia o cukrzycy typu 2. Sądziłem, że ta choroba dotyczy osób otyłych, prowadzących siedzący tryb życia. Takich, które w jakimś stopniu same na swoją chorobę zapracowały, a ja byłem przecież młody, szczupły, wysportowany. Trudno powiedzieć, żeby brakowało mi ruchu albo zdrowej diety. Z jednej strony szok, ale poczułem też ulgę. Dowiedziałem się, dlaczego zawsze byłem taki szczupły, no i wyjaśniły się różne problemy ze zdrowiem.
Przyszło panu wtedy do głowy, żeby się wycofać z przygotowań i zająć czymś zupełnie innym. Wykorzystać pana finansowe wykształcenie?
Nie zamierzałem się poddawać, ale wiedziałem, że będzie bardzo ciężko. Po pierwszym zastrzyku insuliny, na treningu poczułem skutki spadku cukru. Układałem sobie wtedy w głowie, co teraz będę robił, jak to będzie teraz wyglądało. Co ciekawe, moje myśli wcale nie skupiały się wokół pracy za biurkiem. Bardziej skłaniałem się ku podróżom i jednak aktywności, może nie na poziomie wyczynowym, ale chciałem pozostać aktywny ruchowo.
Dlaczego wybrał pan takie studia? Większość sportowców studiuje na AWF?
Bardzo się cieszę, że akurat takie studia skończyłem. Była to kontynuacja mojej edukacji. W Gorzowie skończyłem Liceum Ekonomiczne i taki kierunek studiów wydawał się bardzo racjonalny i przemyślany. Ekonomia i finanse po prostu mnie interesowały. Sport był czymś, co robiłem na co dzień. Obawiałem się, że jeśli pójdę na AWF, to nastąpi jakiś przesyt sportem. Miałem nawet plany wykorzystania ekonomii zawodowo, ale w tym samym tygodniu, w którym skończyłem studia, zdobyłem kwalifikacje olimpijskie do Aten i przez następne 10 lat wciąż byłem aktywnym zawodnikiem.