Piotr Pietroń: „Orientacja wychodzi z lasu – metaforycznie i bezpośrednio”
Opublikowane w wt., 22/04/2014 - 13:23
Jak polska orientacja wypada na tle europejskich krajów?
Nie najlepiej. Daleko nam do Czechów, Francuzów czy Skandynawów, gdzie regularnie najważniejsze imprezy znajdują swoje miejsce w ramówce największych kanałów telewizyjnych. Polskie zapóźnienie to kwestia złożona i wielowątkowa – nasza fala popularności biegania jest stosunkowo młoda, podczas gdy na zachodzie zdążyła już okrzepnąć i dojrzeć. W Szwecji czy choćby w Czechach w orientację bawią się niemal wszystkie dzieciaki w podstawówkach i gimnazjach. Normalnym widokiem są małe brzdące goniące z mapą po parku czy lesie przy szkole. Efektem tego jest potężna frekwencja na zawodach tradycyjnej, leśnej orientacji. Tam zawody popularyzujące orientację w zasadzie nie są potrzebne.
To oczywiście widać też na poziomie sportowym – nasza reprezentacja, z racji braków środków na regularne wyjazdy na najtrudniejsze zawody międzynarodowe, od lat lokuje się w środku stawki z niewielkimi wyjątkami (jak medale polskich juniorów na mistrzostwach świata).
W nielicznych polskich szkołach działają też sekcje orientacji – przykładem jesteś Ty.
Tak. Przeszło 16 lat temu pojechałem na pierwsze zawody z nowo utworzoną sekcją biegów na orientację w mojej szkole w Limanowej. Zająłem przedostatnie miejsce, ale wkręciłem się mocno w bieganie z mapą. Od 1999 do 2007 regularnie jeździłem na wszystkie najważniejsze imprezy w kraju. Później, z uwagi na studia, trochę ta aktywność zmalała do zaledwie kilku startów rocznie. Po studiach wróciłem do orientacji ale już w innej roli – jako organizator imprez i kartograf. Do pewnego momentu traktowałem orientację w kategoriach ostrej rywalizacji sportowej, mniej więcej do 16 roku życia, powyżej tego wieku poziom znacznie się podnosił, więc wtedy istotniejsze było dla mnie samo jeżdżenie, fajne przygody z przyjaciółmi, spotkania ze środowiskiem i docieranie do nowych miejsc.
Co kontynuujesz do tej pory, jeżdżąc po Europie i startując w potężnych miejskich biegach na orientację. Skąd taki pomysł na zwiedzanie Londynu, Rzymu czy Pragi?
Zadecydował przypadek. Gdy wróciłem do orientacji jako organizator i kartograf, często śledziłem to, co dzieje się w świecie orientacji sportowej i nie tylko. Trafiłem na stronę imprezy w Londynie, przejrzałem mapki i stwierdziłem, że muszę tego spróbować. Łączyło to bowiem dwie rzeczy na raz – sport, bo ścigamy się na profesjonalnych mapach na orientację i turystykę, bo biegamy w nowym miejscu i mogę z zupełnie niecodziennej perspektywy przyjrzeć się miastu. Po zawodach idę już jako normalny turysta na miasto i widzę, na przykład, zaułek w którym postawiony był punkt, a w którym mieści się bardzo ciekawe muzeum.
To popularne zawody?
W Londynie lista startowa liczyła ponad 1300 osób, w Rzymie około tysiąca. Co ciekawe – oczywiście to ludzie związani z orientacją, często zawodowcy przyjeżdżają na takie imprezy, ale większość z nich to właśnie amatorzy i pasjonaci orientacji nie silący się na wielkie wyniki, a po prostu chcący urozmaicić wycieczkę turystyczną do miasta. W Londynie tylko połowa listy startowej to Brytyjczycy, resztę stanowili Skandynawowie, Czesi, Włosi, Niemcy i Francuzi. Jest więc w tych zawodach głęboki potencjał turystyczny.
Uczestnictwo w tych imprezach skłoniło cię do przeszczepiania idei do Krakowa?
Po powrocie z Londynu stwierdziłem, że można by spróbować z takim wyścigiem w Krakowie. To miasto perfekcyjnie nadaje się do rozegrania bardzo ciekawej imprezy. Z jednej strony jest tu doskonale znane turystom Stare Miasto i Kazimierz, ale chcąc pokazać mniej znane oblicze Krakowa, zdecydowałem się umiejscowić trasę Kraków City Race na Podgórzu. To tak naprawdę Kraków w pigułce – z jednej strony wąskie uliczki dookoła Rynku Podgórskiego, z drugiej Kopiec Kraka – jeden z symboli miasta, z trzeciej kamieniołom i masa innych atrakcji.
Czym chcesz zachęcić masowego truchtacza do wzięcia udziału w tej imprezie?
Kraków City Race – sam wyścig główny w lipcu, ale też cała seria wyścigów w cyklu Rozgrzewka ma pokazać biegaczom, którzy w małej skali - albo prawie w ogóle – znają orientację sportową, że to sport dla każdego, że jest ciekawy, wyjątkowy i, że można się świetnie bawić ganiając z mapą. Mam wrażenie, że przy obecnej liczbie imprez biegowych, duża część biegaczy szuka urozmaiconych i ciekawych imprez – takimi są biegi na orientację po mieście. To zupełnie inne doświadczenie, niż nudne klepanie kilometrów na bulwarach wiślanych.
Rozmawiał Andrzej Brandt