"Wiedziałem, że muszę tu wrócić". Bartosz Mazerski o triumfie w Baikal Ice Marathon
Opublikowane w wt., 21/03/2017 - 08:40
O czym pan myślał na trasie, co czuł?
Myśli krążyły. Czasem zdrowaśkę zmówię i czuję wtedy pomoc z góry. Ale przede wszystkim trzeba być skoncentrowanym na trasie, baczyć na nierówności, pilnować, żeby się nawadniać i uzupełniać żele energetyczne. Zadawałem sobie też pytania egzystencjalne. Zastanawia mnie dlaczego rok temu złamałem nogę, a teraz pogoda mi sprzyja i mam szansę na rekord trasy.
Jest zawsze taka obawa, ale ufaliśmy organizatorom, którzy informowali nas jakie są warunki, gdzie są szczeliny.
Jakieś nieprzyjemne zdarzenia były?
Był jeden zgrzyt. Ja za zwycięstwo otrzymałem duży puchar, dyplom, ale pozostali zawodnicy mogli być rozczarowani. Rok temu były pamiątkowe medale, a teraz tylko koszulki. To zdecydowanie za mało, biorąc pod uwagę, że startowe wynosiło aż 560 euro. Moim zdaniem, i chyba nie tylko, to lekkie przegięcie.
A coś pana zaskoczyło?
Zupełnie inaczej sobie wyobrażałem standard życia w Rosji. Sklepy dobrze zaopatrzone, ale ceny wysokie, chyba nawet wyższe niż w Polsce. Tam wcale nie jest tak tanio jak by się mogło wydawać. Nie ma też aż takiej biedy, Ludzie średnio zarabiają na nasze około dwóch tysięcy złotych.
Najbliższy maraton pokonam 3 maja, nie taki jak po Bajkale, ale znacznie bliższy mojemu sercu. Organizujemy I Sztumski Maraton Dolnego Powiśla. Mamy ścieżkę pieszo-rowerową wokół naszego jeziora, jest cała oświetlona, choć akurat start jest o godz. 10. Walory naturalne są wyjątkowe - woda, lasy, naprawdę pięknie. Wszystkich chętnych serdecznie zapraszamy.
Planuje pan jakieś maratony ultra?
Nie, nie ciągnie mnie do nich. Miałem kłopoty z serduchem, kiedyś startowałem w upale i mój organizm bardzo źle to zniósł. Dlatego też teraz raczej unikam takich zawodów, wolę chłodniejsze klimaty i standardowy dystans 42,195 km.
Wystarczy panu tyle adrenaliny?
Tak, byle czas płynęła. Przyjaciele mówią, że ciągle jej potrzebuję, żeby coś się działo wokół. Nie uprawiam sportów ekstremalnych, ale moim marzeniem jest choćby skok spadochronem, czy posiadanie motoru, ale nie jakiegoś ścigacza. Cały czas się skupiałem na bieganiu, które zabiera dużo czasu - w każdy weekend jak nie treningi to zawody.
Sztum jest znany przede wszystkim z Zamku Krzyżackiego i zakładu karnego. Jest pan nową atrakcją rodzinnego miasta.
Nie. Zawsze staram się promować Sztum jak mogę. Zawsze biegnę z flagą. Mamy nowy stadion lekkoatletyczny. Śmieję się, że to mekka dla biegaczy z Pomorza, przyjeżdżają bowiem ludzie przyjeżdżają z Malborka, Kwidzyna, Elbląga. Biega też wielu mieszkańców Sztumu.
Uczy pan wf-u w Szkole Podstawowej nr 2 w Sztumie. Uczniowie są dumni z pana nauczyciela?
Na pewno. Ja też jestem dumny, że mogę tu pracować z ojcem, który uczy geografii, zresztą to jest szkoła, do której sam chodziłem, moja mama w niej pracowała. To rodzice zaszczepili mi pasję do biegania i podróżowania. Tata jest trenerem, również nauczycielem geografii. Mama też. Od 10. roku życia biegałem, chciałem pokonywać maratony. Pierwszy ukończyłem w 2001 roku w wieku 25 lat w Warszawie i go zresztą wygrałem, z czasem 2:24.45.
Zawsze też mnie fascynował świat. Się śmieję, że ja szukałem różnych biegów, one szukały mnie. Tak było choćby w Korei Północnej czy w Casablance. Koledzy raz spytali mnie czy chciałbym pobiec w Korei Północnej, bez chwili wytchnienia powiedziałem: Tak. Pomógł mi również poziom, który osiągnąłem. Jak zrobiłem życiówkę 2:18.25 we francuskim La Rochelle to mnie organizatorzy zaczęli zapraszać. Grzechem byłoby nie skorzystać. Takie półzawodowe bieganie to wspaniała sprawa.
Brakuje panu startu w maratonie rozgrywanym Ameryce Południowej, żeby zdobyć Koronę Maratonów Ziemi. Kiedy zrealizuje pan ten cel?
Planuję w przyszłym roku, ale nie chcę zdradzić gdzie. Już poczyniłem pierwsze przygotowania.
Rozmawiał DZ