5-10-42,195. Magia cyfr Krynicy. „Forever”

 

5-10-42,195. Magia cyfr Krynicy. „Forever”


Opublikowane w pon., 21/09/2015 - 15:08

Koral Maraton

Była już przystawka, danie główne, to i czas na deser. Koral Maraton – to dystans, który można a nawet powinno się pobiec tylko wówczas, kiedy się jest w pełni sił. Jednak gdy w nogach już ma się mocniejsze biegi z poprzedzających dni, wówczas organizm trochę protestuje i zaczyna filozofować – jak przestawić się z szybkości na wytrzymałość.

Maraton to dystans tak piękny i magiczny, że nie da się opisać wszystkich wrażeń w kilku słowach. Koral Maraton jest jednak specyficzny – tu nie ma mowy o życiówkach, bo nawet zawodnicy elity uzyskują wynik w okolicach 2:30. Jednak maraton ten pozwala przeżyć coś zupełnie innego od tego co znamy z maratonów miejskich. Bowiem piękna sceneria Beskidu Sądeckiego, wymagające podbiegi na Jastrzębnik i Romę sprawiają, że biegacze przeżywają ból w pięknych okolicznościach przyrody. Niby cały czas droga asfaltowa, a jednak tak atrakcyjne widoki i blisko natury.

Ja przeżywałem te piękne chwile przez 3 godziny i 40 minut. Na mecie byłem szczęśliwy prawie tak, jak przed dwoma laty kiedy ukończyłem Bieg 7 Dolin. I jak sobie tylko pomyślę, że takim tempem jakim ja pokonałem obecnie trasę maratońską, ówczesny zwycięzca B7D Nemeth Csaba biegł przez blisko 9 godzin całą 100-kilometrową trasę krynickiego ultramaratonu, to się nabiera szacunku do ultramaratońskiej elity oraz pokory do wymagających terenów górskich.

Epilog

Nie samym bieganiem człowiek żyje. Bo kiedy wokół kusząca oferta kulturalno - sportowa to i pobiec charytatywnie na bieżni można, a następnie pokolorować czapeczkę dla siebie lub kogoś bliskiego. Można też wykręcić na rowerku stacjonarnym koktajl albo udać się na badania choćby po to, by utwierdzić się w przekonaniu, iż bieganie służy zdrowiu. Właśnie taki etap finałowy na krynickim deptaku szczególnie przypadł mi do gustu.

Po drodze były badania kardiologiczne, EKG, kardiolog czy wizyty u ortopedy i dietetyka. Dowiedziałem się nie tylko o podstawowych parametrach jak tkanka tłuszczowa i mięśniowa, czy poziom cholesterolu. Lecz punktem kulminacyjnym okazało się poznanie własnego... wieku biologicznego.

Fakt, iż jestem piętnaście kresek poniżej tego co podaje mój dowód osobiosty dał mi dużo do myślenia. Może to dlatego, że endorfny po biegu nadal działały, że to weekend spędzony w górach i taka miła obsługa w tej przychodni (nikt mi nie powiedział że jestem ostatni lub za tym Panem, przed którym jeszcze podobno jest inna Pani czekająca za takim małżeństwem, które pilnuje kolejki szwagrowi córki tamtej starszej Pani)… No i co będzie jak wrócę do domowych obowiązków. Może wiek wówczas wskoczy do poziomu wskaźnika pesel?

A może znów w poniedziałkowy zimny grudniowy poranek będę miał wrażenie że jestem już blisko emerytury? No ale warto się cieszyć tym to co jest teraz. Że PZU Festiwal Biegowy został zaliczony na 100% i cieszyłem się każda jego minutą. Ba nawet sekundą. Moje platynowe 37 minut i 48 sekund niech będą ze mną forever!

Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce