"Biegi to radość. Nie konieczność i sztuczne emocje" Klaudia Źrołka
Opublikowane w wt., 18/11/2014 - 14:58
I stało się. Wiedziałam, że to kiedyś musiało nastąpić, ale i tak nie mogłam się z tym pogodzić. Proste równanie: ukończony bieg = powrót do domu. I chociaż bardzo nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, pozbierałam rzeczy i ruszyłam do autokaru już z odrobinę mniejszym uśmiechem na ustach. Ale trwało to tylko chwilkę.
Kiedy tylko usiadłam na moim miejscu i usłyszałam, że już następnego dnia i w niedzielę nadal odbywać się będą starty. W mojej głowie pojawił się tylko jeden, genialny pomysł: „Mamo, jutro czeka nas wycieczka do Krynicy”. Włożyłam do uszu słuchawki i zmęczona, ale szczęśliwa oddałam się dźwiękom wydobywającym się ze słuchawek w moich uszach.
Kolejne dwa dni z Festiwalem biegowym nie były ani odrobinkę gorsze od piątkowego szkolnego wypadu w gronie przyjaciół. Chociaż jeśli mam być szczera, to przyznam się, że w niedzielę i tak byłam w gronie podobnym do wcześniej wspomnianego. Otóż wybraliśmy się na „kibicowanie”, które przerodziło się (jak zwykle) w niezwykle ciekawe przeżycie, które na pewno nie było zwykłym, nudnym kibicowaniem jakie kojarzymy z telewizji. Sztuczne emocje to nie ten adres!
Otóż my zagrzewaliśmy biegaczy do walki ze zmęczeniem i podzieliliśmy się na 3 grupy. Pierwszą z nich byli młodsi chłopcy rozdający wodę, drugą my (ja i dwie inne koleżanki). Zajęłyśmy się podawaniem izotoniku. Natomiast ostatnią grupę tworzyli również sami chłopcy, których zadaniem było rozdanie bananów. Zabawa jak zwykle niesamowita biorąc pod uwagę to, że podając zawodnikom napoje niejednokrotnie zostaliśmy nimi oblani.
Razem z dziewczynami zorganizowałyśmy sobie zawody - kto rozda najwięcej napoi. Na początku jeszcze dokonywałyśmy szczegółowych obliczeń, ale wszystko zakończyło się kiedy pojawiła się większa ilość zawodników, których trzeba było „obsłużyć”. Wtedy najważniejszym celem było to, żeby nie pozwolić się stratować.
Jak zwykle nie zabrakło też wrogów. Naszymi okazały się pszczoły. Te krwiożercze bestie tylko czyhały aby zatopić się w jednym z napoi, jednak my (mniej lub bardziej) skutecznie im na to nie pozwalałyśmy. Naszą misję można było opisać jako zakończoną sukcesem, bo z tego, co nam wiadomo żaden z uczestników biegu nie musiał go zakończyć z powodu użądlenia przez te małe owady.
Jeśli miałaby opisać tegoroczny Festiwal w jednym zdaniu, zrobiłabym to tak: Jak zwykle niesamowita zabawa i niezapomniana przygoda. Myślę, że mogę już zacząć od nowa wykreślanie dni czerwonym markerem z mojego kalendarza do kolejnego Festiwalu w Krynicy. Mam tylko nadzieję, że zdołam się na nim pojawić… po raz kolejny z resztą!