"Biegi to radość. Nie konieczność i sztuczne emocje" Klaudia Źrołka
Opublikowane w wt., 18/11/2014 - 14:58
Na naszą kategorię w biegach musieliśmy poczekać kilka godzin. Ale nikt z tego powodu zbytnio nie ubolewał, bo naprawdę nie było czasu na nudę. Wolny czas podzielił się na kilka grup własnych zwolenników.
Pierwszą z nich były osoby, które bardzo poważnie podchodziły do pojęcia „bieg” - rozgrzewały się, truchtały i wykonywały przeróżne ćwiczenia rozciągające. To ci, którzy stawiali na całodzienny wysiłek fizyczny, którego finałem miał być ich bieg.
Kolejną grupą były osoby, których było „wszędzie pełno” (przyznam się, że właśnie do nich należę). Ze słuchawkami w uszach, śpiewając lub tańcząc razem z dziewczynami nie pozwalałyśmy ani na sekundę pomyśleć komuś o zakazanym słowie: „nuda”. Biegałyśmy z miejsca na miejsce. Chwilę spędzałyśmy kibicując biegaczom, później bawiłyśmy się przy scenie. Jednym słowem? Nic nie miało prawa nas ominąć!
Trzecią grupą są osoby, których ja osobiście wcale nie rozumiem. To ludzie, którzy pojechali na biegi, ale nie robią nic oprócz nieszczęśliwie znudzonej miny, sprawdzania godziny na zegarku i zadawania niezliczonej ilości pytań o takiej samej treści: „Kiedy w końcu wrócimy do domu?”. Jak już wspomniałam - nie rozumiem ich, bo, po co zapisywać się na biegi, w pewnym sensie planować sobie cały dzień, ale nie mieć z tego żadnej radości? To tak jakby codziennie słuchać piosenki, której w cale nie lubimy, ale inni jej słuchają.
Skoro przedstawiliśmy już sobie podział biegaczy na 3 podstawowe kategorie, to możemy przejść do tego, co najważniejsze, czyli samego biegu! Kiedy usłyszałam, że wywołują moją szkołę moja mina musiała być zabawna - niemal oblałam się wodą, którą akurat konsumowałam. Szybko odłożyłam swoje rzeczy i podbiegłam do grupy gdzie wykonaliśmy nasz okrzyk bojowy, następnie udaliśmy się na rozgrzewkę i wesołym truchtem obiegliśmy fontannę. Później jeszcze kilka ćwiczeń rozciągających i rozgrzewka na pięć z plusem za nami.
Cały czas w wyśmienitych humorach podążaliśmy w stronę miejsca oznaczonego START. W moich oczach natychmiast pojawiły się iskierki szczęścia, bo ludzi było sporo, a ja kocham adrenalinę na wysokim poziomie. Kiedy w końcu po ciągnącym się w nieskończoność czasie oczekiwania na wystrzał z pistoletu oznaczający rozpoczęcie biegu, wszyscy ruszyliśmy na przód, szczerze mówiąc mało kto patrzył gdzie biegnie - najważniejsze było biec do przodu.
W jednej chwili wesoła atmosfera gdzieś uciekła, a zaczęła się ostra rywalizacja. Nie każdy przestrzegał zasad fair play, bo miejsce miało liczne podkładanie nóg, czy popychanie, które kończyło się upadkami i dosłownym „taranowaniem” przeciwnika. Czy cała dobra energia wyparowała? Ależ skąd! Oprócz tych kilku nieszczęśliwych incydentów nadal można było (co z tego, że ledwo oddychając w biegu) porozmawiać i rozśmieszyć przyjaciół robiąc głupie miny, albo po prostu rzeczy, których nikt by się nie spodziewał - przykład?
Zatrzymać się nagle i niespodziewanie tylko po to, aby zawiązać sznurowadła przy tenisówkach. Tak, więc cały stres, czy nerwy rozładowywałam śmiejąc się w niebogłosy. Polecam tylko wtedy, kiedy w towarzystwie większość osób jednak cię nie zna, bo w przeciwnym razie mogą wziąć cię za niezrównoważoną psychicznie. W moim przypadku podziałało bardzo motywująco, bo resztę dystansu przebiegłam już najszybciej jak potrafiłam.
Przekroczyłam granicę własnej wytrzymałości, kiedy zobaczyłam napis META, bo mimo że nie miałam już w cale siły to i biegłam szybciej i szybciej, dzięki czemu udało mi się wyprzedzić jeszcze kilka osób. Jedyną myślą, jaka do mnie przemawiała było: „Ja chcę jeszcze raz”. Jak co roku na szyję założono mi medal, przez co mogłam choć na chwilkę poczuć się jak zwycięzca, chociaż do niego sporo mi brakowało. Emocji szargających moim ciałem nie da się policzyć, ani opisać. To po prostu trzeba poczuć na własnej skórze!