Mój B7D. Jest radość... I to wszystko czego nie da się opisać słowami...

 

Mój B7D. Jest radość... I to wszystko czego nie da się opisać słowami...


Opublikowane w pon., 15/09/2014 - 10:55

W Rytrze 36. kilometr biegu (4:23) - pierwszy przepak ale od razu docieram do mojego zostawionego wcześniej worka z nr 366 i sięgam po lżejszą koszulkę, cole, izotonik i nowe batony. Zabieram też kije których wcześnie miałem nie brać w ogóle, ale większość biegaczy ma więc biorę i ja. Przy wylocie z przepaku pozdrawia mnie znajomy Grzesiu Czyż, który ukończył 36 km Iron Run. Dodaje mi otuchy.

Niemal od razu napotykam też biegacza, z którym mamy takie samo tempo i po wymianie kilku zdań okazuje się że mamy wspólnych znajomych – z Krzysztofem lecimy wspólnie (jak się okazało już niemalże do samej mety) na podejściu pod Prehybę kije są bardzo pomocne i już się cieszę iż je zabrałem. Wznios spory ale czas leci szybko a komfort biegu jest dobry - na Prehybie meldujemy się po 6h 5m.

Znów szybkie uzupełnienie wody jedzenie ciepła herbata i w drogę. Spotykam zaraz Bartka Trelę, ziomala z Tarnowa, który prowadzi stronę www.pokonajastme.pl a jego filmiki z trasy zrobiły furorę. Mi również pomogły, szczególnie na odcinkach których nie znałem. W tym miejscu jeszcze raz mu bardzo dziękuję!

Kierunek Radziejowa odcinek znany i lubiany przeze mnie, ale z roweru. Następnie Wielki Rogacz, Eliaszówka i kierunek Piwniczna - ten odcinek dał mi w kość w szczególności stopom moje SC2 nie sprawdzały się na kamienistych zbiegach czułem każdy kamień. Już na 50. kilometrze marzyłem o przepaku w Piwnicznej, bo tam miałem buty zastępcze wiele wygodniejsze na te kamory.

Pojawił się problem żołądkowy - od rana nie mogę się opróżnić, ciężko się robi na żołądku woda którą organizator podaje jest lekko gazowana i też nie jest to najlepsze rozwiązanie dla nas biegaczy. Tego ogólnie nie przemyślałem przed startem, bo zostawiał bym sobie swoją wodę.

Po zbiegach docieramy do Piwnicznej (66km) – minęło 8h 50m biegu. Przebieram buty, oporządzam bufet i w drogę wychodzę z przepaku bez Krzyśka, ale mówię mu, że idę wolno i czekam na niego, bo wolę iść niż stać na miejscu. A odcinek ciężki nas czeka jest samo południe i słońce grzeje ostro a ja czuję się coraz gorzej.

Wspinając się stromo czuję jak uciekają ze mnie ostatnie siły jest fatalnie mam mroczki przed oczyma to jest ta chwila, która musiała nadejść kryzys na dodatek pomimo częstego nawadniania się odwodniłem organizm. Moczu nie oddałem przez cały dystans ponad 14 godzin, a piłem non stop małymi łykami razem ok. 10 litrów płynów.

Dociera do mnie Krzysiek, ledwo się wlokę. 70 km za nami i tylko analiza czasu czy mamy w ogóle szansę ukończyć ten ultra w tym tempie?! Gdzieś w oddali słychać grzmoty, aż się ucieszyłem bo to oznaczało ochłodę od skwaru i może deszcz a obecnie go pragnąłem najbardziej.

Cały czas myślami byłem przy żonie która czeka na mnie na mecie wraz ze znajomymi. Nie mogłem ich zawieść tak jak i siebie. Walczyłem, a myśli już miałem nie sympatyczne („po co mi to było” i takie tam). Wiedziałem jednak, że każdy kryzys mija musi minąć i ten więc przesuwaliśmy się z Krzysztofem z Yulo Run Team i wspierając się cały czas i kilometry uciekały.

Docierając do kolejnego punktu na 77. kilometrze po 11h 06m, poczułem ulgę. Czas z dużym naddatkiem, a i delikatnie się zachmurzyło i temperatura spadła znacznie.

Kolejne uzupełnienie zapasów i w drogę przed nami stok narciarski Wierchomla. Żmudne 2 km podejścia. Wiedziałem, że na górze będziemy niemalże jak w domu. Po drodze mijamy kilku „biegaczy” ale ten fragment wszyscy idą stromo bardzo i nawet podbiegać się nie da. Spadło kilka kropel deszczu i ulga totalna czuję że dochodzę do siebie – będzie dobrze myślę.

Biegniemy coraz więcej i szybciej zbieg do Szczawnika a potem łagodny szlak do bacówki nad Wierchomlą. Już czuję smak mety wpadam w małą euforię, bo wyobrażam sobie już przywitanie z żoną radość i łzy…

A tu gruchnęło z nieba potężnym grzmotem, nieopodal z nas ocknąłem się z marzeń. A to jeszcze 17 km do Krynicy wiele się może wydarzyć. Napieramy doganiając dziewczynę. Krótka pogawędka ale zostawiamy ją na podejściu. Czas jest dobry i możemy złamać 15 godzin, o których wcześniej głośno mówiłem by się zmotywować. I to był drugi cel po samym ukończeniu tej mojej pierwszej setki.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce