Mój Bieg 7 Dolin. Chwilo trwaj

 

Mój Bieg 7 Dolin. Chwilo trwaj


Opublikowane w czw., 11/09/2014 - 13:03

Mgła wisi dokoła, czuć ogromne podekscytowanie całego tłumu, odliczanie i wystrzał sygnalizujący że oto zaczęła się moja, mam nadzieję najdłuższa biegowa przygoda na szlaku.

Ruszamy z tłumem. Już po 400 metrach rzut oka na zegarek i opamiętanie: lecimy za szybko! Szkoda marnować energii na początku! jeszcze będzie czas się zmęczyć. Pierwsze metry asfaltem dla rozgrzewki i ostry skręt w prawo i pierwsze podejście koło głównej siedziby GOPR w Krynicy. Tłum kolorowych rozentuzjazmowanych ludzi z lampkami na głowach podąża w górę i wije się niczym wąż podążając za szlakiem prosto w czarną otchłań lasów Beskidu Sądeckiego.

Pierwsze kilometry biegniemy razem: ja, Prezes i Paweł. Na podejściu na Jaworzynę gubimy Prezesa - on biegnie tylko do Rytra i ma jeszcze jeden bieg do zaliczenia tego dnia, więc spokojniejsze tempo jest wskazane. Trzymamy się razem, pierwszy odcinek do Rytra znam jak własną kieszeń, nawet po ciemku doskonale się orientuję ile kilometrów do którego zbiegu i pierwszego punktu z piciem i jedzeniem ulokowanego na Hali Łabowskiej.

Ogromne ilości błota na szlaku trochę nas zaskakują i podpowiadają, że nie będzie lekko na całej trasie. Po około 2,5 godzinach mijamy znaną mi kapliczkę i już słychać charakterystyczne dźwięki wydawane przez matę mierzącą czas zawodnikom pod schroniskiem.

Pierwszy punkt odżywczy szybkie, uzupełnienie wody w camelbagu, kilka ciastek do ręki i fotka wschodu słońca nad Beskidem Niskim i już lecimy w dalszą drogę. Można już spokojnie wyłączyć czołówki robi się całkiem jasno. W lesie biegniemy spokojnym tempem podążając w kierunku pierwszego przepaku. Ostatni zbieg do Rytra to obowiązkowy postój i kolejne fotki dolin Beskidu Sądeckiego spowitych przez mgły o poranku. Dla takich chwil warto było wstawać tak wcześnie.

Ostry zbieg z ponad 1000m n.p.m. pod hotel Perła Południa daje o sobie znać bólem w mięśni czworogłowych. Na zakręcie w Rytrze dostrzega mnie Konrad Pociask - klubowy kolega, który z niecierpliwością wypatruje żony. Iza debiutuje na trasie z Krynicy do Rytra: 36 km.

Konrad chwilę biegnie z nami i wymieniamy wrażenia z tego poranka. Wpadamy na przepak na którym, dziewczyny z obsługi sprawnie wręczają nam worki z jedzeniem i kijkami które bardzo się przydadzą na kolejnych odcinkach biegu. Szybko załatwiamy co trzeba i po kilku minutach znowu maszerujemy dalej w kierunku Przehyby i Radziejowej.

Na tym etapie biegu mamy do pokonania najwięcej podejść na całej trasie. Ostro pracujemy kijami wchodząc pod górę, szlak wąski, błotnisty i stromy więc, zbiera się wesoła grupka w której podążamy do góry wymieniając się doświadczeniami z pierwszego etapu i innych biegów górskich. Momentami, gdy szlak robi się bardziej stromy rozmowy cichną i słychać tylko miarowy stukot kijków i ciężkie dyszenie. Przed końcem podejścia na Przehybę na zegarku wyskakuje 42 km pierwszy maratonik za nami, ale nie ma się co cieszyć bo kolejny będzie cięższy.

Na podejściu gubię Pawła, czekając na niego pod schroniskiem zajadam świeże pomarańcze i herbatniki oraz uzupełniam wodę w plecaku. Dociera kilka minut po mnie i opowiada o ogromnym kryzysie tuż przed szczytem. Ruszamy dalej razem ale to ostanie metry kiedy napieramy razem, tu nasze drogi rozejdą się na dobre.

Dalej już swoim tempem, samotnie ruszam w kierunku Radziejowej. To najwyższy punkt na trasie i jednocześnie szczyt Beskidu Sądeckiego. Stromy i trudny technicznie zbieg w kierunku Obidzy i Eliaszówki daje mocno po kościach.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce