Piotr Grzebin: "Bieg 7 Dolin, czyli mój debiut w ultra"

 

Piotr Grzebin: "Bieg 7 Dolin, czyli mój debiut w ultra"


Opublikowane w pon., 15/09/2014 - 10:19

Praca nagrodzona w konkursie "Mój Bieg. Mój Festiwal 2014"

Bieg 7 Dolin to mój absoluty debiut w ultramaratonach. Pomysł narodził się bardzo spontanicznie, zaraz po tym jak śledziłem bieg Ultra147 Szczecin – Kołobrzeg. Wtedy poczułem chęć zrobienia czegoś dużego, nieosiągalnego, wyjątkowego i w związku z tym, że uwielbiam góry, postanowiłem się zapisać na festiwalowy ultramaraton 100 km.

Plan był taki żeby przyjechać w piątek rano, przespać się parę godzin w dzień, wystartować, przebiec tyle ile się da, a najlepiej ukończyć bieg w limicie 17 godzin i wyjechać rano do Gdańska.

Moje treningi przed B7D wyglądały zapewne inaczej niż innych biegaczy z Północnej Polski. Nie było wybiegań po lasach, ani po górach. Trening był typowo siłowy, ze sztangą, skupiony głównie na mięśniach nóg. Jednym z ostatnich testów przed ultra maratonem był Maraton Solidarności w Trójmieście, po przebiegnięciu którego czułem dużą świeżość, byłem zadowolony i pełen optymizmu przed najważniejszym w roku startem.

Po przyjeździe do Krynicy postanowiłem, że prześpię się kilka godzin w dzień. Wieczorem pod wpływem emocji o sen było niezwykle trudno.

O godzinie 16 wybrałem się po odbiór pakietu startowego, wszystko przebiegło sprawnie i z uśmiechem na twarzy po raz kolejny otrzymałem koszulkę w rozmiarze L/XL. Dalej zwiedzanie miasteczka PZU Festiwalu Biegowego i odprawa przed biegiem.

Gdy wybiła północ, emocje osiągnęły najwyższy poziom. Po raz kolejny sprawdziłem zawartość plecaka. Chciałem być przygotowany na każdą ewentualność. Ostania godzina przed wyjściem z hotelu to przemyślenia, czy jestem dobrze przygotowany? Czy wybrałem odpowiedni bieg dla debiutanta? Jak sobie poradzę z porażką jeśli do niej dojdzie?

2.30 - opuszczam hotel. A że na miejsce startu jest około 500m wydaję mi się, że mam jeszcze sporo czasu. Na starcie zebrał się już niemały tłum. Oddałem przepaki i ustawiłem się pod koniec stawki. Przyszedł czas na wątpliwości. W głowie pojawiły się myśli, że zwariowałem i pewnie tylko ja sobie wybrałem ten bieg jako nowicjusz , a reszta uczestników już biega tu od wielu lat.

3.00 – wystartowaliśmy.

Początkowo biegnę w dużej grupie, włączam czołówkę i powoli wyprzedzam wolniejszych biegaczy. Zaczyna się pierwszy stromy podbieg, czuje się silny, dalej przesuwam się do przodu w stawce. Na 3. km zrobiło się luźniej i zaczynamy zbiegać. Wiem, że zbiegi będą moim atutem, czuję się w nich pewny, wyprzedzam kolejne grupy.

To była tylko rozgrzewka, teraz trzeba się dostać na pierwszy z trzech najważniejszych szczytów na trasie - Jaworzynę Krynicką. Zaczynam rozumieć, o co chodzi w bieganiu po górach, czuje ból w plecach i prawej nodze. Mimo problemów wyprzedzam kolejne osoby i tak do szczytu na 1114m n.p.m. Wiedziałem, że potem już będzie łatwiej.

Zaczynamy zbiegać. Wszyscy lecą tak szybko, jak się da, część wybiega mi zza pleców, istne szaleństwo w ciemnościach. Doleciałem do pierwszego punktu kontrolnego na 21. kilometrze. Było dobrze, może aż za dobrze, za szybko na pierwszy raz, zastanawiałem się, wziąłem łyk wody i poleciałem dalej zostawiając kolejne osoby na punkcie.

Kilometry mijały dość szybko, tworzyły się grupy w tempie. Robiło się coraz widniej, wybiegłem z lasu na otwarty teren, a widok zapierał mi dech w piersiach. Szczyty gór ponad chmurami w blasku słońca, dla osoby z nad morza to są niesamowite, niepowtarzalne wrażenia.

Kilkuosobową grupą zaczęliśmy stromy zbieg w kierunku Rytra, najniższego punktu na mapie. 32. kilometr. Zacząłem się zastanawiać po raz pierwszy, gdzie są te całe tłumy, które wystartowały razem ze mną. Wybiegłem z lasu na drogę asfaltową i czułem jak mięśnie i ścięgna nóg puszczają, stają się bezwładne, zaraz się przewrócę. Zatrzymałem się, próbowałem się rozciągnąć. Bardzo powoli spróbowałem truchtu, widziałem, że inni mają podobny problem na płaskim terenie.

W oddali spostrzegłem, że osoby biegną w odstępach kilkudziesięciu metrów. Po chwili mogłem znowu biec. Wiedziałem, że do drugiego PK na 36 km jest blisko. Słyszałem ludzi, za kilkaset metrów dobiegłem do drugiego punktu kontrolnego.

Szybki przepak, woda, drożdżówka w rękę i z podładowanymi bateriami pobiegłem dalej. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to będzie najtrudniejszy etap całego biegu. Mija 42 km, uśmiecham się i myślę , że jeszcze jeden maraton i jestem w domu, zamówię sobie pizze na kolację. Ta góra zweryfikowała wszystko. Jak wcześniej nie myślałem o nogach, tak teraz zaobserwowałem pierwsze nasilające się zmęczenie. Ból szybko narastał, tempo spadało. Dotarłem do schroniska na trzecim punkcie kontrolnym.

Uzupełniam brak wody i biegnę dalej. Wiem, że jeśli zostanę to mogę już nie ruszyć. Został najwyższy szczyt do pokonania Radziejowa – 1262 m n.p.m. Udało się.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce