Rafał Ławski o Biegu 7 Dolin: "Po czterech edycjach mamy pokolenie B7D"
Opublikowane w wt., 24/09/2013 - 12:03
O 2.30 – dźwięk budzika – wstaję z większym entuzjazmem, niż musiałbym budzić się do pracy, ponieważ tego dnia chcę poczuć smak adrenaliny w górskiej scenerii Beskidu Sądeckiego. Bieg 7 Dolin (B7D) to propozycja dla tych , którzy lubią wczesne wstawanie oraz podziwianie gór za dnia i o zmroku – pisze w swojej relacji z Krynicy Rafał Ławski, triathlonista, miłośnik ultramaratonów, a przede wszystkim Ambasador Festiwalu Biegowego Forum Ekonomicznego.
Nazwa biegu z pozoru niewinna – jakby sugerowała, że będzie to po prostu skrzyżowanie krosu z dłuższym wybieganiem. Bo w dzisiejszych czasach wiele imprez biegowych przyciąga biegaczy szukających wielkich sportowych wrażeń poprzez mocno brzmiące tytuły typu – extreme, iron, endurance czy też ich polskie odpowiedniki. Kto jednak przeanalizował profil trasy (różnica wzniesień 4500 metrów) i jej długość (100 km w wersji ultra), wie, że zbędne zabiegi marketingowe w tytule nie są tu konieczne.
Co przed biegiem? Odprawa, mecz, wykład...
Sam wieczór poprzedzający imprezę był z pewnością ciekawy – zarówno dla tych, którzy śledzili losy polskiej reprezentacji piłki nożnej w pojedynku z Czarnogórą, czy też dla uczestników odprawy B7D, podczas której mogli dokładniej zapoznać się z najważniejszymi elementami biegu. Ja zawsze miałem słabość do wszelkich odpraw – zarówno przed imprezami biegowymi, jak i przed triathlonowymi – i przyznam się szczerze, iż nigdy jeszcze w żadnej nie uczestniczyłem. Zdaję sobie sprawę, że tak nie powinno być, ale finalnie to ukończyłem pomyślnie wszystkie imprezy, część z nich być może dlatego, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, co mnie tak naprawdę czeka.
Tak więc spędziłem wieczór poprzedzający B7D - otóż wybrałem się na wykład prof. Grzegorza W. Kołodki. O ile podczas studiów raczej stroniłem od wykładów z ekonomii, to jednak tym razem, mając przed sobą wykładowcę – maratończyka – podróżnika, starałem się jeszcze przed czasem zająć najlepsze możliwe miejsce w audytorium, a następnie śledziłem wykład z wielką uwagą.
Najlepszym jednak doświadczeniem ów wieczoru była osobista rozmowa po wykładzie z profesorem na temat pasji sportowych. Ja podzieliłem się doświadczeniami triathlonowymi. Najważniejsza jednak myśl, która zapewne przyświeca wielu osobom prowadzącym aktywny tryb życia i mających napięty grafik zajęć – to jest to, że bieganie jest kwestią charakteru i silnej samodyscypliny. Nie ma żadnego wytłumaczenia, że brakuje komuś czasu czy przytłacza nawał obowiązków. Wówczas przytaczam stare chińskie przysłowie – jeśli nie masz czasu, to znajdź dodatkowe zajęcie – a z pewnością będziesz musiał przeorganizować i lepiej planować swój czas. Moja przygoda z biegami długimi i ultradługimi oraz triathlonem rozpoczęła się właśnie po tym, jak rodzina się powiększyła, przybyło obowiązków domowych i przydomowych. Ale do tego jeszcze sprawy zawodowe pochłaniają z każdym miesiącem coraz więcej czasu.
Po wykładzie powrót do hotelu ok. 22.00. Prawie do północy musiałem jeszcze przygotować rzeczy na punkty przepakowe – na 33 km w Rytrze oraz 66 km w Piwnicznej oraz zaopatrzenie plecaka w niezbędny ekwipunek – woda, żelki, latarka czołówka, czapka, rękawiczki, chusteczki, telefon komórkowy.
Setki czołówek o 4 rano
Następnego dnia przed 4.00 jeszcze ostatnie przygotowania, rozgrzewka i głos spikera Pana Bogdana Saternusa, który dał sygnał do startu. Ileż on kawy musiał wypić, aby uzyskać o tej porze tak energiczny głos! Po starcie z deptaka krynickiego wszyscy podążaliśmy za poświatą naszych czołówek. Niesamowity widok – setek ksenonowych lampek niczym świetlików, które wybrały sobie nie lada wyzwanie na najbliższych kilka godzin.
Po przejściu z asfaltu na dukty leśne droga stała się wyraźnie węższa – w warunkach ciemności wymaga to dodatkowego skupienia i kontrolowania każdego kroku na pofałdowanej nawierzchni pełnej kamieni i wystających korzeni. Już początkowe podbiegi na Jaworzynę Krynicką pozwoliły mi wejść w optymalny rytm – tętno się ustabilizowało, nogi zaczęły boleć tak jak powinny, oddech szybki, ale bez zadyszki – jest dobrze – wpadłem w ultramaratoński trans, który miał mi towarzyszyć przez najbliższe kilkanaście godzin.
W międzyczasie wymieniałem kilka zdań grzecznościowo z innymi uczestnikami biegu – najczęściej dominował wątek – „co ja tu w ogóle robię …” lub pytanie o doświadczenie (ultra)maratońskie oraz życiówki osiągane na tych dystansach. Czasami gdzieś z tłumu wyłonił się dowcip lub niecenzuralny kawał. I to jest właśnie przewaga biegów ultradługich nad krótszymi dystansami, bo można pogawędzić trochę z innymi, nie tracąc zanadto cennego czasu. Choć ta lista zalet ultra zapewne nie jest zbyt długa… A przynajmniej dla mnie – gdyż dla zdrowia można biegać regularnie co tydzień 10-tki, no może co najwyżej półmaratony. Niestety z biegami ultradługimi raczej ten numer nie przejdzie, chyba że jest się takim gościem jak Scott Jurek lub Piotr Kuryło. Wtedy licznik kilometrów biegnie inaczej.