Józef Kubik: „Może gdybym więcej trenował, miałbym 2:30 w maratonie”
Opublikowane w pt., 23/01/2015 - 12:01
Józef Kubik z podkarpackich Ropczyc to fenomen polskich biegów. W wieku ponad 50 lat osiąga wyniki, o których pomarzyć może większość młodszych zawodników. Przy tym bardzo mało trenuje. Nie dlatego, że nie chce, ale po prostu nie ma na to czasu. – Jestem kurierem i pracuję od 7 do 19. Na bieganie mogę sobie pozwolić głównie w soboty – mówi naszemu portalowi.
Ciągle zadziwia Pan swoją sportową dyspozycją. Mijają lata, a forma nie tylko nie spada, ale stale rośnie. W zeszłym roku zajął Pan m.in. drugie miejsce na 110 km w Ultramaratonie Podkarpackim, zwyciężył w kategorii M50 w Biegu 7 Dolin, poprawił też rekord życiowy w Orlen Warsaw Maratonie ze świetnym czasem 2:49:00. Wśród biegaczy mówi się, że Józef Kubik jest niezniszczalny i jak wino, im starszy tym lepszy.
Józef Kubik (na zdjęciu): Coś w tym jest. Pamiętam jednak cały czas o tym, że bieganie ma być przede wszystkim dla mnie przyjemnością. Nawet podczas zawodów nie startuję tak, by się zarżnąć, by mi się zrobiło ciemno przed oczami. Po maratonie jestem na tyle w dobrej formie, że mogę następnego dnia bez problemu przebiec nawet 20-30 km. Jak widać przynosi to świetne efekty.
W Orlen Warsaw Marathon przebiegłem równo, co do sekundy obie połówki maratonu. Czułem się świetnie, byłem w formie i udało się zrobić życiówkę.
Widzę, że stolica przynosi Panu szczęście. Przez lata był Pan mocno związany z Maratonem Warszawskim...
To prawda. Bardzo długo startowałem tam każdego roku. Pierwszy raz już podczas drugiej edycji imprezy. Potem miałem kilkuletnią przerwę w regularnym bieganiu, a teraz zacząłem wybierać. W Polsce organizowanych jest tyle zawodów, że nie da się wszędzie przyjechać.
W ilu imprezach biegowych w ciągu roku bierze udział Józef Kubik?
Z tych większych, to w dwóch, trzech ultramaratonach i pięciu maratonach
Wśród nich są zawody poza Polską?
Od kilku lat staram się wyjeżdżać raz w roku na maraton zagraniczny. Byłem we Frankfurcie, Wiedniu, Koszycach, a przede wszystkim w Nowym Jorku.
Ten ostatni start musiał być niezwykłym przeżyciem...
Na pewno jest to wielkie wydarzenie. Piękna trasa, miliony kibiców, niesamowita atmosfera podczas samego biegu. Ale były też rzeczy, które mi się mniej podobały. Już godzinę przed rozpoczęciem zawodów trzeba było się ustawić w swojej strefie startowej, więc o normalnej rozgrzewce można było zapomnieć. Dużo gorsze było jednak to, że po zakończeniu maratonu, nie można było poczekać blisko mety na znajomych biegaczy. Wszystko było robione na szybko. Meta, medal, zdjęcie i do widzenia. To zepsuło całą atmosferę. Na szczęście następny dzień to zrekompensował.
W jaki sposób?
Wszyscy polscy biegacze, którzy wystąpili w nowojorskim maratonie zostali zaproszeni na spotkanie z naszym konsulem. Był bankiet, wywiady z dziennikarzami mediów polonijnych, a nawet spotkanie z Tomaszem Adamkiem.