Diana Gołek pokazała Holendrom, że Polacy potrafią odnosić sukcesy
Opublikowane w czw., 12/05/2016 - 11:55
- Dostaję wiele wiadomości od osób, zwłaszcza tych mieszkających w Holandii, że są ze mnie dumni. Są dumni z tego, że Polka wygrała w Holandii. Zapraszamy na rozmowę z Dianą Gołek, zwyciężczynią holenderskiej edycji Wings For Life. Zawodniczka Mety Lubliniec, mieszkająca w Niemczech, pokonała 38,91 km, co dało jej 66. miejsce w światowym rankingu.
Na swoim koncie ma Pani m.in. wygrany Bieg o Nóż Komandosa w 2007 roku oraz 3. miejsce w maratonie w Belgradzie w 2013 roku. Jednak zwycięstwo w holenderskim Wings For Life, to chyba największym sukcesem w pani karierze?
Stawałam na podium wielu imprez. Mam też na swoim koncie brązowy medal Mistrzostw Polski w biegach górskich, który udało mi się zdobyć w kilka miesięcy po rozpoczęciu treningów biegowych. Zajmowałam dobre lokaty na Mistrzostwach Polski w maratonie ( w tym roku 6. pozycja – red). Jednak zwycięstwo w holenderskim Wings For Life, jest dla mnie zupełnie innym rodzajem sukcesu. Trudno mi porównać ten bieg z jakimkolwiek innym, w którym brałam do tej pory udział. Dostaje wiele wiadomości od osób, zwłaszcza tych mieszkających w Holandii, że są ze mnie dumni. Są dumni z tego, że Polka wygrała w Holandii, w kraju, w którym Polacy są postrzegani jako siła robocza. Ja też jestem dumna, właśnie z tego, że pokazałam, iż potrafimy nie tylko ciężko pracować, ale i odnosić sukcesy.
Skąd w ogóle decyzja, żeby wystartować w Bredzie?
Pomysł na start w zrodził się rok temu, kiedy znajomy w pracy opowiadał jak sam pokonał kilkanaście kilometrów w Wings For Life organizowanym w Bredzie. Bardzo zaciekawiła mnie sama koncepcja tego biegu. Start w kilkudziesięciu miastach na całym świecie w tym samym czasie, dziesiątki tysięcy ludzi biegnących, a właściwie uciekających przed zbliżająca się meta, a to wszystko w jednym szczytnym celu. A Breda dlatego, gdyż jest oddalona zaledwie 130 km miasta w którym obecnie mieszkam.
Przed biegiem ile kilometrów chciała Pani pokonać?
Taktyka była prosta. Od początku do końca chciałam biec w miarę równym tempem, tak jak na maratonie. Jeszcze na kilka dni przed startem miałam nadzieje pokonać min. 45 km, a więc każdy kilometr biec w tempie 4:25 min./km. Jeśli by się udało to trochę szybciej. Wydawało mi się to realne do wykonania, tym bardziej, iż trzy tygodnie wcześniej przebiegałam „na luzie” maraton w Łodzi w czasie 3:04.33 i to z grypą, a więc w tempie 4:22/km.
Miała Pani jakieś silne rywalki?
Oczywiście, że tak. Na starcie pojawiła się ultramaratonka i ubiegłoroczna zwyciężczyni Wings for Life z Australii (Kelly-Ann Varey -red) , a także mistrzyni Holandii w maratonie sprzed kilku lat, oraz jedna dobrze biegająca Amerykanka (Bella Richardson zajeła drugie miejsce z czasem 33,96 -red). Pamiętam tylko iż na ok. 20 km minęłam Australijkę, która nie wytrzymała i na tym kilometrze zakończyła swoje zmagania.
Jak układał się Pani ten bieg?
Pogoda zweryfikowała moje przedstartowe założenia. W dzień startu Wings For Life o godzinie 13:00 słońce świeciło niemiłosiernie. W cieniu, którego na trasie biegu było bardzo mało, temperatura sięgała prawie 30 stopni. Nagrzany asfalt i niewiele punktów z wodą, sprawiły iż od pierwszych metrów czułam okropne pragnienie, które tylko potęgowało się z każdym przebiegniętym kilometrem. To uczucie mijało na kilka sekund na punktach z wodą, które wykorzystywałam w większym stopniu do chłodzenia głowy i karku niż do picia. Od samego początku biegło mi się bardzo źle. Co też widziałam na swoim zegarku, tempo spadało z kilometra na kilometr, chociaż w nogach sił nie brakowało, to odwodniony organizm odmawiał posłuszeństwa. Na dodatek na ok. 15 km złapała mnie kolka, która na szczęście po 5 km odpuściła na tyle, że mogłam biec dalej bez bólu. Ale i tak przez cały bieg miałam ochotę zatrzymać się i wsiąść do któregoś z czekających na uczestników autobusów.
Trudno było oprzeć się pokusie zejścia z trasy?
To było by zbyt proste rozwiązanie. Musiałam się wyłączyć i nie myśleć o ciężkich warunkach i pragnieniu, tylko biec na ile potrafię. Tak też zrobiłam. Teraz żałuje, że nie wykrzesałam z siebie trochę więcej. Może dobiegłabym wtedy chociaż do 40 km. Niestety wynik 38,91 km bardzo mnie rozczarowuje i start w upalne popołudnie tego nie tłumaczy. Tym bardziej, iż w poniedziałek, dzień po zawodach w nogach nie czułam jakbym przebiegła 39 km. Jedyne z czym miałam problem to okropny ból głowy od przegrzania. Za rok będzie na pewno lepiej.
Co Pani najbardziej się podobało w Wings For Life?
Najbardziej podobał mi się cel biegu – wszystkie pieniądze z wpisowego zostaną przeznaczone na cel charytatywny, na badania nad przerwanym rdzeniem kręgowym. Sama świadomość tego, iż ja i setki tysięcy ludzi na całym świecie, w tym samym czasie, biegniemy dla tych, którzy biec nie mogą, sprawiała ze chciało się pokonać jak najwięcej kilometrów i to chyba też mnie motywowało na trasie najbardziej – pobiec jak najdalej, nie dla siebie, ale dla innych. Jednocześnie była to świetna możliwość, żeby sprawdzić swoje możliwości. Ile dam rade przebiec, zanim dogoni mnie samochód pościgowy.
Jakie ma pani teraz plany startowe? I gdzie jako zwyciężczyni Wings For Life zamierza wystartować w przyszłym roku?
Już w najbliższy weekend zamierzam biegać 10 km w Strasburgu, a za dwa tygodnie 10 km w Bielsku Białej. W czerwcu wybieram się na półmaraton do Helsinek. Myślę także o maratonie w Szczecinie. A za rok…waham się pomiędzy Peru, Chile i Tajwanem.
Jak ocenia pani występ pozostałych Polaków w Wings For Life?
Polacy pokazali klasę na arenie międzynarodowej. Po moim biegu miałam okazje oglądać na żywo finisz Dominiki, Tomka oraz Bartka. To co się działo wtedy pod telebimem w Bredzie, gdzie była transmisja z Wings for Fife na pewno zaskoczyło wszystkich Holendrów. Głośny doping i wiara w to że „nasi Polacy” mogą przebiec jeszcze kilka kilometrów, napawała dumą. Byłam i jestem dumna z tego że jestem Polką. Gratuluje wszystkim, także Agnieszce, która wygrała w Poznaniu. Wszyscy nabiegali naprawdę świetne wyniki. Mogę tylko pozazdrościć i za rok znacznie poprawić swój wynik.
Jeszcze raz gratuluję i dziękuje za rozmowę.
Rozmawiał Robert Zakrzewski
Fot.Red Bull Content Pool, Archiwm prywatne zawodniczki