Ultarmaratoński debiut Ambasadora Festiwalu Biegowego w X Biegu Rzeźnika

 

Ultarmaratoński debiut Ambasadora Festiwalu Biegowego w X Biegu Rzeźnika


Opublikowane w pon., 17/06/2013 - 08:33

Wszystko zaczęło się tak naprawdę na ubiegłorocznym Festiwalu Biegowym w Krynicy ? pisze Marek Dziedziak

Tam właśnie spotkaliśmy się z Tomkiem Czukiem, który biegał w Koral Maratonie. Ja próbowałem swoich sił na dystansie 35 km w Biegu 7 Dolin. Okazało się, że obaj lubimy góry i swobodne trailowe bieganie. Tak u stóp Jaworzyny Krynickiej narodził się pomysł wspólnego startu w majowym X Biegu Rzeźnika, tak powstała drużyna ?Pomorzanie i Górale?.

Tomek mieszka bowiem w Zachodniopomorskiem, a ja w Małopolsce. To oczywiste, że okres zimowo/wiosennych przygotowań, każdy przepracował solidnie sam, a nasze spotkanie nastąpiło kilkanaście godzin przed startem. Wspólnego biegania musieliśmy się uczyć na pierwszych odcinkach bieszczadzkiego biegu. Taktyka także rodziła się na miejscu: przebiec w limicie i bez kontuzji, cieszyć się bieganiem i górami, w końcu uzyskać czas z ?14? z przodu.

Wyjazd z Cisnej nie napawał optymizmem ? solidnie lało. Na starcie o 3.30 w Komańczy deszcz już nie padał, ale było pewne, że błota na leśnych odcinkach na pewno nie zabraknie. Pierwszy odcinek do przełęczy Żebrak nie sprawił wielkich kłopotów. Atrakcją był widok Jeziorek Duszatyńskich w bladym świetle poranka i cmentarzyka wojennego w gęstych zaroślach na Chryszczatej. Ten odcinek pokonaliśmy w 2:36, bez zbędnego podkręcania tempa.

Podobnie drugi odcinek do Cisnej zleciał dość bezboleśnie, choć sporo sił zostało na błotnistych podbiegach i zbiegach. Biegliśmy w dość dużej grupie, która oczywiście lekko się tasowała. Jej ?samcem alfa? był oczywiście Rysiek Fiega, który pokrzykiwał i zachęcał swojego partnera Mariana Nizioła oraz nas wszystkich do biegania na łatwiejszych odcinkach. Ale łatwo nie było ? na szczytach dokuczał zimny wiatr, na zbiegach błoto.

Widok zalanej słońcem Cisnej, do której dotarliśmy po ok.5 godzinach, ciepła sztuczna trawa na Orliku, chwile odpoczynku, miseczka makaronu na przepaku przyniosła sporą dawkę optymizmu. Niestety opóźniły nas moje problemy żołądkowe. Tak było aż do Smreku, gdzie dopiero druga tabletka (nie będę reklamował specyfiku) zamknęła ten niesympatyczny aspekt naszego rzeźnickiego startu.

Na dwóch pierwszych etapach ?dotarła? się nasza biegowa współpraca. Tomek był motorniczym w naszym zespole, regulował tempo, przypominał o piciu i jedzeniu. Przydawało się jego doświadczenie: pokonał przecież w 2011 r. 100 km w Biegu 7 Dolin.

Trzeci, 24-kilometrowy odcinek biegu zgodnie z moimi obawami okazał trudny. Ciężkie błotniste podejście na Jasło, a później na Ferczatą oraz trudny zbieg dał się we znaki. Tzw. ?Droga Mirka? prowadząca do Smereku początkowo dała chwile wytchnienia, po kwadransie wydała się nieco nużącą. Seledynowa kurtka Ryśka, który dodawał animuszu niestety zniknęła z przodu.

Po blisko 9 godzinach dotarliśmy na przepak w Smereku. Woda, izotonik, a przede wszystkim bułki smakowały nam wyśmienicie. Wspaniała atmosfera! Jest oczywiście Rysiek z Marianem i Józiu Urbański, który nie biegnie, ale robi zdjęcia i podaje napoje. Zrezygnowaliśmy ze zmiany butów i  koszulek, ja wziąłem jednak kijki. Na długim i wyczerpującym podejściu na szczyt Smreka schodzimy się w sporej grupie z Kasią Warzechą i Romanem Polko. I tak będziemy maszerować i biec prawie do końca.

Na trasie coraz więcej turystów, kibicują, wspierają, podpowiadają. Od jednego z nich wiemy, że na połoninach wiatr i słońce osuszył szlak, nie ma takiego błota jak w lesie. Wreszcie docieramy pod krzyż na Smreku (1222 m n.p.m.). Chwila oddechu i lekki zbieg na Przełęcz Orłowicza, którą przebiegamy w szpalerze licznych miłośników Bieszczad. Połonina Wetlińska z licznymi niewygodnymi podejściami, kamienistą ścieżką wydaje się nie mieć końca. Dopiero rosnąca oczach ?Chatka Puchatka? daje nadzieję na zakończenie czwartego odcinka.

Czuję lekki kryzys, sięgam po kolejny baton, potem żel. Momentami jest ciepło, coraz więcej pijemy. Tuż za schroniskiem zaczynamy zejście do Berechów. Zbiegać się właściwie się nie da, jest zbyt stromo, a zmęczone nogi nie trzymają tak dobrze. Dopiero po kilku seriach niewygodnych schodów stok łagodnieje: można potruchtać.

Gdy po 12 i pół godziny zmagania się z bieszczadzkim szlakiem docieramy na punkt z napojami w Berehach, w głowie tkwi budzący respekt obraz, który zniknął przed kwadransem ? potężny i stromy masyw Połoniny Caryńskiej. Tomek okazuje się dobrym psychoterapeutą. Szybko podrywa mnie do marszu, przecież przed nami tylko 9 km. Napój energetyczny piję idąc. Ostatnie strome podejście jest rzeczywiście wyczerpujące. Tam właśnie upadam tego dnia po raz trzeci. Łapie mnie lekki skurcz w biodrze, ale na szczęście przechodzi. Wielu chce pomóc. Kasia, która idzie za mną pyta czy nie potrzebuję magnezu. Mam jeszcze swój i na wszelki wypadek biorę. Ta atmosfera Rzeźnika porusza. Brak wzajemnej rywalizacji, zastępuje życzliwość i wspólnota w rywalizacji z trudną 78 km trasą.

Naprawdę solidnie zmęczeni osiągamy szczyt Połoniny Caryńskiej. Ale to nie koniec jeszcze ok. 4 km grzbietem i zbieg. Żel i kolejna ćwiartka cytryny lekko pobudzają. Odcinki marszu po kamienistej ścieżce przerywamy odcinkami truchtu, tam gdzie podłoże pozwala. Obliczamy czas i już wiemy, że szansa na złamanie 15 godzin jest realna. Nie wolno nam tylko się ociągać. To mobilizuje, powoli okazujemy się szybsi od kilku drużyn.

Widać już skraj Ustrzyk Górnych. Zaczynamy zbieg, choć tak naprawdę to długi odcinek schodów, męczących i niewygodnych. Niektórzy próbują zbiegać, ale to ryzykowne. Wchodzimy do lasu, ścieżka nieco łagodnieje i znów możemy biec (nigdy bym nie uwierzył, że po 75 km będę jeszcze biegał!). Wydaje mi się, że słyszę odgłosy mety, ale to tylko rozmowy grupki, która biegnie nieco przed nami. Śmiejemy się z moich halucynacji. Wiemy, że już blisko, jednak leśny dukt nie chce się skończyć. Wreszcie wybiegamy z lasu, pierwsi kibice gratulują, jeszcze tylko 300 m, kładka, schodki i przy dźwiękach dzwonków, grzechotek i innych ?przeszkadzajek? wbiegamy na metę.

Czas 14:45:55!

Teraz nie czujemy zmęczenia, jest radość i satysfakcja. Na mecie spotykamy Ryśka i Mariana. Okazało się, że dobiegli tylko 3 minuty przed nami.

Wieczorem w Cisnej wiemy już, że zajęliśmy 214 miejsce, a sporo drużyn nie ukończyło zawodów. Dopiero teraz dociera do mnie, że jestem ultramaratończykiem, w końcu był to mój debiut. W drodze powrotnej Tomek myśli już o przyszłorocznym Rzeźniku, ale przecież w tym roku staniemy jeszcze razem na starcie krynickiego Biegu 7 Dolin. Żegnamy się! Do zobaczenia w Krynicy. Może znów w Beskidzie Sądeckim narodzi się nasza ?rzeźnicka drużyna?.

Marek Dziedziak ? Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce