TAURON Ultramaraton 64 km z... pacemakerem

 

TAURON Ultramaraton 64 km z... pacemakerem


Opublikowane w pon., 25/09/2017 - 09:29

Kolejna edycja Festiwalu Biegowego w Krynicy – jak co roku wyjątkowa atmosfera i mnóstwo niesamowitych ludzi dzielących pasję biegania. Wspólnym mianownikiem jest krynicki deptak – strefa startu oraz mety dystansów od 100 metrów do 100 kilometrów sympatyków biegów górskich jak i zwolenników rozwijania prędkości na asfalcie. W moim przypadku tym razem wybór padł na góry – już od dłuższego czasu nie mogłem się doczekać kolejnej edycji Biegu 7 Dolin.

Ze względu na wyjątkowe okoliczności, zdecydowałem się na dystans 64 km (wspierany w tym roku przez firmę TAURON). I to nie w pojedynkę. Wspólnie z Robertem planowaliśmy start w górach, który miał być jego debiutem w biegach górskich i to od razu na dystansie ultra. Pomysł zrodził się już w Tatrach, gdzie wspólnie stawiliśmy czoła Hardej Suce. Wówczas Robert pełnił rolę mojego supportera. Oznacza to, że podjął się naprawdę ciężkiej roboty. W początkowej fazie stanowił typowe wsparcie dla triathlonisty w imprezie typu extreme, po to by po trzynastu godzinach towarzyszyć w biegu tatrzańską granią.

To był czerwiec – ledwie półmetek sezonu biegowego, a sam udział w Hardej pozostawił spory niedosyt i chęć na podjęcie kolejnego wyzwania w górach. Nie mogło być inaczej aniżeli Festiwal Biegowy w Krynicy. Ani się obejrzeliśmy, a już stanęliśmy ramię w ramię jako zawodnicy na linii startu TAURON Ultramaratonu 64 km.

W moim przypadku nieco inna rola – mianowicie osobistego pacemaker’a Roberta. W górach to dość innowacyjne rozwiązanie, ponieważ z jednej strony oznacza to odpowiedzialność wspierania, ale i radość motywowania drugiej osoby. Dochodzi tu jeszcze kwestia ustalenia tempa, tętna oraz określenie możliwego czasu całościowego trasy.

W zanadrzu mieliśmy kilka scenariuszy, uwzględniających debiut Roberta. Tak jak nieprzewidywalne są góry, tak my byliśmy przygotowani na wdrożenie każdego z wariantów na poszczególnym etapie trasy. Do pierwszego punktu odżywczego wszystko przebiegło zgodnie z założeniami - solidna rozgrzewka wraz z pokonywaniem pierwszego podbiegu, ustabilizowanie tętna na odcinkach o łagodnym kącie nachylenia.

Przy Schronisku Hala Przechyba wypasiony bufet – i wrzucenie czegoś więcej niż tylko woda z bukłaka. I od razu refleksja - po czym można było odróżnić „setkowiczów” od tych co mają dopiero 12 kilometrów w nogach ? Ci pierwsi byli znacznie mniej wybredni, zadawali mniej pytań i pochłaniali kalorie adekwatnie do przebytego dystansu. Aż sam już nie mogłem się doczekać tego stanu umysłu i podniebienia. A że w górach na zmęczenie długo czekać nie trzeba, na kolejnych kilometrach poczucie spalanych kalorii stało się nieodłącznym naszym towarzyszem.

Zmęczenie w dużej mierze kompensowały jednak bajeczne widoki, gdyż aż do Eliaszówki można było podziwiać majestat odległych Tatr. W moim przypadku symbolizowały one nadal niespełnione pragnienie triathlonisty pokonania dystansu ultradługiego. To jednak osobna historia. 9 września chciałem definitywnie otworzyć kolejny, lepszy rozdział w przygodzie z dystansami ultra. Festiwalowy ultramaraton jest idealnym wstępem – wymagającym, ale jakże barwnym i niesamowitym.

Myśli ultrasa odwracają jak zwykle zbiegi o dużym kącie nachylenia, które wymagają koncentracji i właściwej synchronizacji. Ani się nie obejrzeliśmy, a już Piwniczna i kolejny bufet. A że apetyt rośnie wraz z pokonywanym dystansem, dlaczego odmawiać sobie słonych przekąsek czy słodkich rarytasów. Wszak wielogodzinny wysiłek to nie tylko odwodnienie, lecz także spory wydatek energetyczny – dla dystansu 64 km przy 3 tysiącach metrów przewyższenia to szacunkowo zapotrzebowanie rzędu sześciu tysięcy kilokalorii.

Przychodzi kolej na Wierchomlę – ten odcinek szczególnie na stronnych podejściach daje mocno w kość. Jeśli ktoś ma wystarczająco dużo sił, może sprawdzić swą prędkość biegową na około 3 kilometrowym asfaltowym odcinku do podnóża stacji Mała Wierchomla. Tam punkt odżywczy All Inclusive – i z kolejnym ładunkiem węgli pozostaje już „tylko” dotarcie do Szczawnika, skąd równolegle wyrusza ostatnia grupa biegaczy górskich na dystansie 17 km Runek Run.

Niebawem kolejny bufet w Schronisku Bacówka nad Wierchomlą. I można powoli witać się z krynickim deptakiem – wszak to ostatnie jedenaście kilometrów, które bardziej oszczędzają aniżeli potęgują uczucie zmęczenia. Ale trwają i trwają. Na tym właśnie odcinku słychać już coraz więcej euforii z bliskości Krynicy. No i nadzieja na rychły finisz. W górach czas biegnie zupełnie inaczej – powiedzenie typu „zaraz” czy „wkrótce” może oznaczać godzinę lub dwie. A może i dłużej ... Z drugiej strony po co się spieszyć. Zwłaszcza jeśli pogoda dopisuje, a w camelbacku stukot i chlupanie wskazują na posiadanie sporych zapasów żywności. A już wkrótce wrzawa i oklaski osób oczekujących na finiszujących ultrasów - uczucie, którego nie da się opisać słowami. Aby to przeżyć trzeba koniecznie przyjechać. Zapewniam każdy trening jest tego wart, każda poranna pobudka czy wieczór poświęcony na wykonanie jednostki biegowej.

Dlaczego jeszcze warto biegać w Krynicy? Ciekawa, innowacyjna organizacja strefy startu – biegacze startują interwałowo co 5 sekund, dzięki czemu unikamy zatoru nawet na wąskich ścieżkach. Jak zwykle ultrasi mogą polegać na uprzejmości bardzo pomocnych wolontariuszy. Szczególną uwagę zwraca poziom zaopatrzenia bufetów i wiele innych szczegółów, których w natłoku zmęczenia biegacz wprost nie zauważa, lecz odczuwa niejednokrotnie przypływ pozytywnej energii. Cieszę się, że mogłem podzielić się z Robertem moją ultramaratońską energią i pomóc otworzyć nowy rozdział jego przygody z biegami górskimi.

Najlepszym barometrem euforii ultrasa jest to, jak szybko po przekroczeniu linii mety planuje kolejny bieg. Trudniejszy od tego, który właśnie ukończył rzecz jasna. A więc do zobaczenia za rok na Krynickiej Setce!

Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce