Wojciech Kopeć wysoko w Nowym Jorku! „Stać mnie na więcej”
Opublikowane w pon., 06/11/2017 - 10:00
Brązowy medalista mistrzostw kraju w półmaratonie z 2014 roku, Wojciech Kopeć został najlepszym Polakiem tegorocznego Maratonu Nowojorskiego, zajmując 30. miejsce z wynikiem 2:29:47. Biegacz z Olsztynka ostatnio zmagał się z kontuzjami, a występ w USA miał być dla niego ważnym sprawdzianem.
Wojtku patrząc na Twoją życiówkę - 2:17:22 z 2014 roku - można powiedzieć, że był to słaby występ. Ale znając Twoją historię i problemy ze zdrowiem chyba musisz być zadowolony. Jak sam oceniasz swój bieg?
Wojciech Kopeć: Cieszę się bardziej z miejsca, które zająłem. Z czasu może nieco mniej, ale nie przyjechałem tu bić rekordu życiowego. Trzy lata nie biegałem maratonu i chciałem sprawdzić się na wymagającej trasie. Chciałem też sprawdzić się psychicznie, czy nadaje się jeszcze do biegania na tym dystansie.
Jakie wnioski?
Uważam, że stać mnie na dużo więcej, ale nie przy obecnym trybie pracy. Gdybym mógł spokojnie trenować, to mogę biegać poniżej 2:15:00, może nawet pokusić się o minimum na Mistrzostwa Europy. Musiałbym jednak zrezygnować z moich dodatkowych zajęć i mieć jakieś wsparcie od sponsorów. Ostatni raz na obozie wysokogórskim byłem w 2015 roku. Nie zapominajmy, że jeszcze w styczniu tego roku w ogóle nie biegałem po operacji Achillesa.
Wróćmy do Nowego Jorku. Jakie były Twoje założenia na ten bieg?
Pierwszy kilometr miałem biec 3:30 min./km, drugi 3:20 min./km. Można powiedzieć, że to trucht. Gdybym utrzymał tempo, które narzuciłem i z profesorską precyzją utrzymywałem (1:10:26 w połowie dystansu – red), to byłbym dużo wyżej, a czas byłby lepszy. Bałem się jednak, że mogę być niewystarczająco przygotowany mięśniowo.
Niestety czarny scenariusz się potwierdził i spotkałem ścianę. Miałem ogromne bóle nóg, ale nie były to skurcze. Na ostatnich 5 km myślałem, że już nie dobiegnę. To był najtrudniejszy odcinek, a ja miałem problem z podnoszeniem nóg. Dodatkowo, co widać po wynikach, trafiliśmy na fatalną pogodę. Wiało mocno w twarz do 28. kiloemtra. Później wiało lekko w bok. Deszcz spowodował dużą wilgotność powietrza. Jednak doświadczenie biegania z takimi w czubie jest nieocenione.
Mówisz o pracy, która skróciła przygotowania do tego maratonu. Jak wyglądały twoje treningi?
Niestety maratonu nie pobiegnie się z 5-7 tygodni przygotowań, z czego ostatnie dwa to sporo pracy, gdy chodziłem spać nawet o 3 rano. Byłem zajęty zawodami, które organizuje i różnymi dokumentami z nimi związanymi. Do tego prowadzę innych biegaczy i organizuje obozy sportowe. Można powiedzieć, że mam trzy etaty...
Treningi zacząłem we wrześniu, po wakacjach i odpoczynku od biegania. Początkowo trenowałem co drugi dzień, głównie rozbiegania po 4:15 min./km. Z czasem jednak doszedłem do treningów, o których niedawno nawet nie marzyłem. Mój tygodniowy kilometraż wynosił 60-110 km tygodniowo.
Impreza odbyła się kilka dni po zamachu na Manhattanie. Czy czuć było, że tegoroczny Maraton Nowojorski jest imprezą podwyższonego ryzyka?
Ta edycja maratonu była szczególna, nadzór i zabezpieczenie były perfekcyjne. Wchodząc do strefy sprawdzano wszystko i wszystkich, tak jak na lotniskowych bramkach. Pełno było policjantów z psami. Nie brakowało też helikopterów. Można było czuć się bezpiecznie. Do tego było kilka nowych zaleceń i trzeba było m.in. mieć z sobą tylko przezroczyste reklamówki.
Zwyciężczynią maratonu po 40 latach została znów Amerykanka - Shalane Flanagan. Jak dużo radości przysporzyła kibicom w Nowym Jorku?
Jakoś nie obserwowałem tych reakcji, ale na pewno radość musiała być ogromna. Studiowałem i trenowałem w USA i wiem, że Amerykanie uwielbiają jak ich idole wygrywają.
Bezpiecznego powrotu do kraju!
Rozmawiał Robert Zakrzewski