Marcin Rosłoń: "To mój czas, mój trening, moja regeneracja"
Opublikowane w pt., 26/07/2013 - 09:02
Marcin Rosłoń, były piłkarz, wychowanek warszawskiej Legii z którą zdobył Mistrzostwo Polski w sezonie 2005/2006. Obecnie dziennikarz sportowy i komentator stacji Canal +. Jego głos możemy słyszeć głównie podczas meczów ligi polskiej i angielskiej. W swoim życiu nabiegał się za piłką na różnych poziomach, grał też w futsal. Teraz postawił na bieganie. Spotkać go możemy na biegowych szlakach i zawodach. W rozmowie z Robertem Zakrzewskim "Pan Projekt" - jak sam mówi o sobie - opowiada, dlaczego po zakończeniu kariery piłkarskiej poświęcił się bieganiu.
Kiedy pierwszy raz wziąłeś udział w imprezie biegowej i kto Cię namówił do biegania?
Pierwszy maraton przebiegłem w 2008 roku. Pozazdrościłem Tomkowi Smokowskiemu z mojej redakcji CANAL + Sport. ?Smok? miał już kilka dystansów królewskich w nogach. Ja przestałem grać w piłkę i szukałem ujścia dla magazynowanej ponadnormatywnie energii.
Postanowiłem poświęcić kilka miesięcy, żeby przygotować się do wyzwania, ale jeszcze wtedy moja miłość do futbolu odrywała mnie od ścieżek biegowych. Wmawiałem sobie, że piłka to dobre uzupełnienie zajęć biegowych, ale one burzyły mój plan. Praca innych mięśni, na innych obrotach, w innych zakresach, mikrourazy po zwrotach, strzałach, odpuszczanie biegania, a potem na trasie zapłata. Zderzenie ze ścianą, na szczęście delikatne, ale na 38. kilometrze w tunelu na Wisłostradzie traciłem orientację, uratowało mnie realne, a nie przysłowiowe światełko w tunelu (śmiech).
Za metą po 3 godzinach i 40 minutach powiedziałem ?nigdy więcej?, ale następnego ranka, gdy na prostych, drewnianych nogach ruszyłem z łóżka zaparzyć sobie kawy, wiedziałem, że to moja nowa bajka. Jednak dopiero od września 2009 roku poświęciłem wszystko bieganiu.
Przez wiele lat grałeś zawodowo w piłkę. Co teraz wybierasz, piłkę ze znajomymi czy trening biegowy?
Tylko bieganie. W piłkę gram okazjonalnie, mniej więcej dwa razy w roku. I nie żałuję. Ja zniechęciłem się do piłki, bo do grania potrzeba zgranej paczki i wolnego czasu, a do biegania tylko tego drugiego. Jestem wtedy sam, nikt nie narzeka, że gram jak brutal, że się rozpycham, że walczę jak o ?złote kalesony?. To mój czas, mój trening, moja regeneracja. Jestem sobie zawodnikiem, trenerem, choć nie zawsze, doktorem, dietetykiem, magazynierem. Jestem jak Tytus De Zoo ? wielodzielny (śmiech). I to mnie nakręca, żeby szukać i kombinować dalej.
Jak wygląda Twój plan trening biegowy?
Kilka razy podchodziłem do łamania ?trójki?, ale dobiłem do 3 godzin 1 minuty i 8 sekund. Wtedy poprosiłem o wsparcie maratończyka Mariusza Giżyńskiego o życiówce 2h11m22s, bo wspierał mnie w programie biegowym w Canal +, żeby mnie przestawił. Ostatnią zimę trenowałem inaczej niż dotychczas. Mariusz zadał mi pytanie: ?Ile biegasz tygodniowo i jaki plan??. Odpowiedziałem, że ufam planowi Greifa i wychodzi jakieś 120-135 ?kaemów? tygodniowo. On na to, czy mam czas na siłę ogólną i odpoczynek, ja na to szczerze, że nie, więc ograniczyłem się do setki tygodniowo i postawiłem na jakość.
Zima nie była łatwa, czasami już nie patrzyłem na zaśnieżone drzewa, tylko gapiłem się pod stopy, ale czułem się świetnie. Mariusz otworzył mi oczy na sprawy, które pomijałem. Moc w pasie biodrowym, brzuch, grzbiet, siłę ogólną ciała, ćwiczenia stabilizacyjne, wzmacniające, wymagające kawałka podłogi i kwadransa, ale regularnie, kilka razy w tygodniu. Nauczył mnie dbać i rozumieć podstawowe procesy i potrzeby moich mięśni. Nic na siłę, czyli zgodnie z mottem Mariusza: ?Jak najmniejszym nakładem osiągnąć jak najlepszy wynik?. I nie chodzi tu o kunktatorstwo, oszukiwanie siebie, ale właśnie szczerą robotę, efektywność, kosztem taniego efekciarstwa.
Efekty przyszły od razu: 2h52m11s w kwietniowym maratonie w Warszawie. Teraz walczę o jesienne 2h45m. Odnalazłem w sobie rezerwy, które staram się właściwie zagospodarować. Czasem boli, ale jak boli, to rośnie forma!
Jakie jest Twoje największe wyzwanie biegowe?
Uczę się cierpliwości. Ja jestem - jak mawia moja Żona - ?Pan Projekt?. Już marzy mi się triathlon, ale słabo pływam, więc ugryzę temat tri zimą na następny sezon. Teraz sierpniowy Bieg Ultra Granią Tatr i reportaż z tej imprezy, a potem jesienny maraton na maxa. Triathlon na pewno bez wielkich inwestycji, ja jestem biegowym liczykrupą (śmiech). Kąpielówki i okularki mam, czepek będzie w pakiecie, szosówkę pożyczę od kumpla, a przygotuję się na swoim rowerze, piankę wypożyczę albo kupię w sieci.
Dziwię się kiedy ludzie mówią, że ?tri? to elitarna zabawa za wielką kasę. Wszystko zależy od podejścia. Kiedy zaczynasz od najwyższych modeli, to rzeczywiście trzeba brać kredyt albo sprzedać auto, ale kto powiedział, że na starej ?kolarce? po wujku się nie uda (śmiech).
Mnie w triathlonie kręci zmaganie z wodą, której się boję. Pływam znośnie, ale chcę bardzo dobrze i to w otwartym zbiorniku, to mój cel. Rower i bieganie to moja bajka, tam się czuję dobrze, jestem w końcu RosKoń, jak widnieje błędnie, a może bezbłędnie (śmiech) na mojej karcie rabatowej do pewnego centrum handlowego (śmiech). Ale bieganie to ciągłe poprawianie, doskonalenie, poszukiwanie nowych bodźców, układanie planów, kompromisy wysiłku z regeneracją, szukanie proporcji, przesuwanie granic, mierzenie się z samym sobą. Moja rodzina mnie wspiera i dopinguje. Na 28. kilometrze walki o moją życiówkę 2h52m miałem kryzys. Ale wiedziałem, że na trzydziestce będą czekały moje dziewczyny, wciągnąłem więc żel, przetrwałem te długie dwa ?kilosy?, trzymając tempo i jak mijałem mój domowy Support Team, to głowa już wiedziała, że ?trójka? pęknie.
Dziękuje za rozmowę i powodzenia na biegowych i triathlonowych trasach!
Niech i moc będzie z Wami! Hough!
Rozmawiał Robert Zakrzewski