Białystok Półmaraton i pierwszy raz Ambasadora
Opublikowane w pt., 18/05/2018 - 12:06
Do Białegostoku wybrałem się już w piątek. Dość późno, bo jeszcze pracowałem tego dnia. Podróż nie należała do najprzyjemniejszych. Jak nie matka z dzieckiem, która zajęła moje miejsce w przedziale, to robotnicy raczący się alkoholem… Sam pociąg oczywiście spóźniony. W stolicy Podlasia zameldowaliśmy się z dziewczyną w mieście po 23.
Dojazd do hotelu i tu mile zaskoczenie - nie spodziewałem się takiego standardu za cenę, jaką zapłaciłem.
Sobota przywitała nas śniadaniem i piękną pogodą. Plan był taki, by wypożyczyć rower, odebrać pakiet i zwiedzać miasto. Tak też się stało. W mieście mają komunikację rowerową za niewielkie pieniądze, wystarczy mieć aplikacje i konto.
W międzyczasie wpadamy na rynek. Kibicujemy przez chwilę najmłodszym biegaczom. Zaliczam makaron przed startem, cały czas pamiętając o nawodnieniu. Na niedzielę ma być dość ciepło, więc trzeba pić dużo.rower
Miasto nam się spodobało. Ja, jako wariat biegowy nie mogę odpuścić sobie zobaczenia stadionu lekkoatletycznego. Mam szczęście, bo trwają jakieś zawody. Przystajemy na chwilę, by popatrzeć.
W hotelu melduje się po 18. Pozostało już tylko odpoczywać do startu.
Niedziela. Dzień zawodów. Poranna toaleta, kawa i kanapki z miodem to mój standardowy zestaw. Przed 8:30 melduje się ponownie w biurze zawodów, by odebrać flagę z czas, na jaki prowadzę. Pierwszy raz prowadziłem z flagą, a nie z balonem, to różnica...
Po odebraniu ekwipunku czekam na start. Między czasie rozmowa z innymi pacemakerami, a zwłaszcza z moim partnerem, którym mamy prowadzić na czas 1h30’.
Zaliczam rozgrzewkę, dobrze się przy tym bawiąc. Odpowiadam na pytania innych zawodników o strategie na bieg. W końcu przychodzi moment, by ustawić się w swojej strefie startowej. Jestem gdzieś za elitę. Już wtedy wiem, że będziemy pierwszymi zajączkami. Kolegi na czas 1h25’ nie ma i nikt nie wie dlaczego.
Ustawiam zegarek, odliczanie i biegnę... dla innych.
Pierwszy kilometr mijają szybko, nawet nie wiem kiedy. Czas odcinka to 4:12, czyli 4 sekundy szybciej niż ma byćplanowałem, ale to dobrze. Trzeba zrobić zapas, gdyż w taki gorąc może się zdarzyć wszystko. Wszystko przebiega sprawnie, kontroluje kolejne kilometry.
Zbliżam się do pierwszego punktu z wodą. Jeden kubek wypijam, drugi wylewam na siebie, między czasie zostaje polany wodą, to schładza mnie na jakiś czas. Pierwsze 5 km to 20:45 s. Z każdą kolejną chwilą czuje, jak temperatura rośnie.
Przez cały okres biegu motywujemy grupę ludzi, która biegnie z nami. Dajemy cenne wskazówki, by ukończyli z nami. Wiedziałem, że tego dnia nie będzie to łatwe. Zbliżam się do wymagającego punktu na trasie, był to most, gdzie jak się okazuje, jest największy podbieg. Ja tego nie zauważam, skupiam się na biegu i cisnę dalej.
Jeszcze w tym momencie grupa była duża.
Bliżej 10. kilometra to kolejny punkt z wodą, kilka łyków i resztę wylewam na siebie i pędzę po nasz sukces.
Na samym punkcie z pomiarem czasu melduję się w okolicach 40 minut i 50 sekund, to oznacza, że mamy zapas czasowy i jest bardzo dobrze. Motywacja biegaczy trwa w najlepsze, kiedy spotykaliśmy grupy kibiców, prosimy o doping dla innych. To skutkowało, że biegnąca z nami gromada mogła na nas liczyć. Między czasie widzę rowerzystę, który trzyma izotonik i wodę, wziąłem wodę, gdyż dopadał mnie lekki kryzys i jeszcze miałem ochotę skorzystać z toalety. Wiedziałem, jak się zatrzymam, to nie ruszę. Walczyłem ze sobą, pogoda robiła swoje, z każdym kolejnym kilometrem biegło z nami coraz mniej ludzi na czas 1h30.
Przed 15. kilometrem kolejny punkt z wodą - biorę wszystko, co było. W pewnym momencie miałem ochotę już zakończyć bieg, ale kolega, z którym biegłem, dodał mi siły, zmotywował mnie tym, że do mety coraz bliżej. Na kolejnym punkcie kontrolnym meldujemy się z czasem 1:03:08.
Cały czas jest zapas czasowy. Zegarek podpowiadał, że jest ponad 250 metrów przewagi nad wirtualnym zającem. Wszystko gra, tylko grupa cały czas topnieje. Gołym okiem widać jak pogoda wpływa na wyniki. Część być może obrała niewłaściwą strategię na bieg. Na chwilę zamilkłem, by uspokoić oddech i wrócić na właściwe tory biegu.
Gdzieś w okolicach 17. kilometra, ostania kurtyna wodna, która pobudza mnie jeszcze bardziej. Zostaje zaliczyć ostatni punkt z wodą na 19. kilometrze i spokojnie pędzić do mety. Kiedy widzę kibiców, drę się, ile wlezie, wiedziałem ,że zrobimy to pomimo trudnych warunków, 20 km to czas 1:24:08.
Przez zapas czasowy, który wyrobiliśmy, można było lekko zwolnić. Złapać tych, którzy chcą jeszcze złamać barierę 1h30, lecz dalej biegniemy sami. Na ostatnich metrach widzimy ludzi, którzy mają szansę ukończyć przed nami, krzyczymy by teraz dali z siebie wszystko, by zaatakowali czas, bo jest szansa. Prosimy też kibiców, by im pomogli, by dali z siebie wszystko.
Udaje się.
Czuje się świetnie, był taki zapas, że kiedy usłyszałem muzykę, zacząłem tańczyć – a było to prawie przed samą metą. Czyste szaleństwo w moim wykonaniu - kto normalny tańczy i biegnie, taki już jestem.
Oczywiście nie zapominam o robocie, którą mam do wykonania. Zostało kilkanaście metrów. Już czuję smak zwycięstwa, słyszę jak spiker wykrzykuje, że są nasi pierwsi pacemakerzy. To było coś niesamowitego!
Mijamy metę z czasem 1:29:46. Dostajemy sporo gratulacji od wszystkich, którzy podjęli wyzwanie w taki upał. Po przekroczeniu mety rozmawiam z organizatorem, gratulował nam dobrej roboty.
Po chwili, przybijam piątki z jednym z uczestników - niesamowita chwila. Czuję się wyjątkowo móc pomagać innym. Spotykam dziewczynę, która robi mi zdjęcia, by pozostała pamiątka. Chyba czas wywołać te wszystkie zdjęcia. Jest ich naprawdę dużo.
Odbieram torbę regeneracyjną i udaje się na zasłużony poczęstunek. Jem wszystko, co było i pije bardzo dużo. Wracam do depozytu, by odebrać rzeczy, oddać flagę i szelki, z którymi biegałem. Na koniec zaliczam masaż, chociaż nie był mi tak bardzo potrzebny. Skorzystałem, by szybciej się zregenerować.
Wracam do domu z Ewą.
Białystok zaskoczył mnie naprawdę pozytywnie. Wszystko było perfekcyjnie wykonane. Ok, brakowało mi prysznica na mecie, ale wiem, że były gdzieś w szkole, a ja nie chciałem już ich już szukać, nie było tyle czasu. Zapraszam każdego na tę imprezę, naprawdę warto. Kolejny start już niedługo.
Tomasz Szczykutowicz, Ambasador Festiwalu Biegów