Ambasador po I Maratonie Bieszczadzkim: Klimatycznie, ale z niedociągnięciami [WIDEO]
Opublikowane w czw., 17/10/2013 - 12:20
Sobota 17 października. Szybki powrót z Limanowej, gdzie odbywał się Półmaraton Forrest, przepakowanie bagażów i wyjazd do niedzielnej stolicy ultrasów - Wetliny w Bieszczadach – relacjonuje z I Maratonu Bieszczadzkiego Grzegorz Danicz, Ambasador Festiwalu Biegowego, który tym razem wcielił się w rolę obserwatora zmagań biegaczy.
Na miejsce dojechaliśmy nieco przed 21, w sam raz, by odebrać pakiet startowy i zakwaterować się. Szybki prysznic i dość niespokojna i nieprzespana noc... Na szczęście, kto miał się wyspać, to się wyspał.
Rano po godz. 7:00 udaliśmy się na start, by spotkać się z Łukaszem z telewizji Beskid. Wspólnie rozłożyliśmy baner, porozmawialiśmy na temat nagrywania zawodników na trasie, które niestety nie było możliwe w taki sposób, w jaki byśmy chcieli. Jak do tej pory, wszystko było idealnie dopięte przez organizatorów. Na krótko przed startem nastąpił jednak zgrzyt, który osobiście mi się nie spodobał – organizatorzy nie zapewnili nagłośnienia i wręcz krzyczeli na zawodników bezpośrednio przed startem! Na pewno było to klimatyczne, ale jak na poważną imprezę, troszkę chałturowe zagranie...
Wybiła godz. 8:15 - zawodnicy ruszyli na trasę. Na początku zawrotne tempo narzucił Artur Jabłoński, miejscami w granicach 3:20/km. Kroku próbowali dotrzymać mu Bartosz Gorczyca (zwycięzca biegu na 66km w Krynicy-Zdrój), oraz Gediminius Grinias (2. zawodnik tegorocznego Biegu 7 Dolin na dystansie 100km).
Po „połówce” nadal prowadził Artur Jabłoński z czasem około 1h16min (około, ponieważ kilometry organizatorzy mierzyli prawdopodobnie samochodem, skąd nieścisłości na każdym kilometrze około 30m, więc realny dystans to około 20,5km). Około 30 sekund za nim biegł Bartosz, a kolejne 2 minuty dalej nasz przyjaciel z Litwy.
Na 27. kilometrze wspieraliśmy Bartosza izotonikiem i żelami - tam nadal prowadził Artur, a strata wynosiła jakieś 100m... Gediminius już był kilka minut za prowadzącą czołówką. Czwarty zawodnik miał już wręcz ogromną stratę.
Po powrocie naszym (kibiców) do Wetliny, udałem się nieco powyżej skrzyżowania szlaku, którym biegli zawodnicy, z obwodnicą bieszczadzką. Po kilkunastu minutach oczekiwania, usłyszałem miarowe kroki dwóch zawodników... Prowadził nadal Artur, a około 150m za nim biegł Bartosz. W tym momencie mogłem być świadkiem niecodziennego finiszu...
Po kilkudziesięciu sekundach, na moście na Wetlince Bartosz już był kilka metrów za plecami Artura... Niestety wynik tych zmagań poznałem dopiero na mecie. Zaledwie 22-letni Bartosz Gorczyca ze Skołyszyna, został zwycięzcą I Maratonu Bieszczadzkiego. Na mecie w rozmowie Artur przyznał, że był to to jego pierwszy start w tak długim biegu. Do tej pory biegał tylko półmaratony. Dlatego ogromny szacunek dla tego Pana!
Od tego miejsca zaczęła się droga w dół organizatorów. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to brak rozstawionego podium dla zawodników... Pomyślałem - trudno, zdarza się, że po prostu zawodnicy wyjdą z szeregu i zostaną uhonorowani MEDALAMI i PUCHARAMI. Niestety skromny budżet przy wpisowym rzędu 150-180-250zł na osobę nie pozwolił na tego typu „luksusy”.
Drugim minusem jak dla mnie było wydawanie nagród finansowych (kwoty te były zwolnione od podatku). Otóż… nie zostały one wydane. Zawodnicy otrzymali po kartce papieru, z wydrukowanym czarno-białym tuszem logo maratonu i dopisaną mazakiem kwotą. I będą musieli poczekać na przelew. Zrozumiałbym, gdyby to była kwota rzędu 5000 zł, ale 600zł i mniej?
Niedociągnięcie nr 3 - zwycięzcy musieli wskakiwać na murek zamiast wchodzić na podium. A pan prowadzący dwoił się i troił żeby go było słychać bez nagłośnienia, jednakże mało skutecznie.
Przejdźmy jednak do plusów imprezy. Było miło, rodzinnie i kameralnie. Jako kibice zostaliśmy niejednokrotnie poczęstowani wyśmienitymi krówkami z logo maratonu, wszystko było punktualnie i na czas. Zawodnicy po starcie zostali dobrze i szybko obsłużeni.
W rozmowie ze zwycięzcą biegu wynikało, że zabezpieczenie i oznaczenie trasy było wykonane nienagannie. Mogła przeszkadzać jedynie mgła i kamienie pod grubą warstwą liści - jednakże to dodawało dodatkowego smaczku imprezie.
Na odcinku do 30km punkty odżywcze były bardzo dobrze rozstawione i można było na nich znaleźć wszystko, co potrzeba. Brakowało jedynie punktu między 30 a 45km. Dlatego ten, kto nie zaopatrzył się w napój na drogę, mógł mieć niemały kłopot w górach.
Organizator również postarał się o media - TVP, Beskid TV i wielu fotografów to tylko nieliczne z zalet, sprzyjających promocji biegów górskich w kraju.
Podsumowując – jest kilka rzeczy, które organizator mógłby zrealizować zdecydowanie lepiej. Oczywiście pojawimy się na kolejnej edycji imprezy i damy mu na to szansę, bo bieg był przedni, i chyba nikt nie żałuje weekendu spędzonego w Bieszczadach.
Grzegorz Danicz, Ambasador Festiwalu Biegowego
Zobacz wideorelację z I Maratonu Bieszczadzkiego przygotowaną przez BeskidTV: