Biegowe święto kobiet po czesku. „Czy ja naprawdę zapłaciłam 20 zł?”
Opublikowane w pt., 06/06/2014 - 22:43
O istnieniu kobiecego biegu w Czechach poinformował mnie Facebook. Lubię takie imprezy, bo mają niezwykły klimat. Kiedy jeszcze okazało się, że Český běh žen odbywa się w pobliskiej dla mnie Ostravie, wiedziałam, że tam trafię.
Strona biegu wyłącznie po czesku, ale na szczęście język można zrozumieć intuicyjnie. Pierwsze zaskoczenie – opłata startowa, ledwie 150 koron, czyli około 23 zł. Do wyboru nordic walking i bieg na trzech trasach (2,5 km, 5 km, 10 km). Po uiszczeniu opłaty można wybrać… wszystko, bo każda konkurencja startuje o innej godzinie. Z racji trudności z kodem SWIFT, udaje mi się zrobić przelew na ostatnią chwilę i rejestracji muszę dokonać na miejscu…
W Ostravie nie bez problemów trafiam do centrum handlowego FORUM Nova Karolina. Tam już bez trudności znajduję biuro zawodów, bo całe centrum pełne jest plakatów i drogowskazów. Kilka uśmiechniętych pań i jeden pan zapisują mnie na nordic walking i bieg 5 km, przekręcając przy okazji nazwisko (a specjalnie podałam dowód osobisty, żeby uniknąć błędu…).
Potem pytają jaką koszulkę sobie życzę. Bo do wyboru są niebieskie, granatowe, różowe, zielone i czarne… Wszystkie techniczne, całkiem dobrej marki, z eleganckim logo i w pełnej rozmiarówce. Do tego pakiet kuponów rabatowych, izotonik i, oczywiście, numer startowy. Czy ja naprawdę zapłaciłam ledwie 20 zł?
Przed centrum handlowym setki kobiet w kolorowych koszulkach (pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę!). Rozgrzewają się, pozują do zdjęć, kibicują przyjaciółkom startującym na innych dystansach.
Pierwszy start - nordic walking, po którym wiele sobie obiecuję. Startujemy z lekkim opóźnieniem, bo organizatorzy czekają na trzy spóźnione panie. Przecież się zapisały… Po kilkuset metrach, ku własnemu zaskoczeniu, wysuwam się na prowadzenie (rzecz możliwa tylko na zawodach bez udziału panów – kolejny plus). W połowie trasy dogania mnie Czeszka. Zamieniamy kilka słów łamanym angielskim (Czeszka nie rozumie), czeskim (ja nie rozumiem) i polskim. Wyprzedza mnie, ale postanawiam nie poddawać się tak łatwo.
Ostatnie kilkaset metrów pokonujemy obok siebie i wpadamy na metę jednocześnie. Elektroniczny pomiar pokazuje nam ten sam czas, co do sekundy. Odbieram medal i… idę na zakupy. W butikach roi się od zawodniczek w sportowych strojach i z numerami startowymi na koszulkach. Uśmiechamy się do siebie nad wieszakami z sukienkami i spódniczkami. Coraz bardziej podoba mi się ten klimat.
Omijam bieg na dystansie 2,5 km i czekam na swoje 5 km. Na starcie kilkaset pań, ten dystans przyciągnął chyba najwięcej zawodniczek. Ruszamy i obiegamy budynek. Ktoś rzuca, że biegniemy jak stado owiec na wzgórze, inny głos pyta ze śmiechem czy coś rozdają za darmo na końcu trasy…
Atmosfera jest radosna i serdeczna. Po pierwszym kilometrze zaczynają się podbiegi a moje mięśnie wykończone finiszem z poprzedniej trasy dają o sobie znać. Odpuszczam czas i zwalniam. W połowie podbiegają dziewczyny i rozdają kupony na darmowy napój na bazie herbaty. Osobliwa forma promocji…
Po podbiegach wreszcie płaski kawałek. Brukowany rynek. W duchu dziękuję samej sobie, że nie zapisałam się na 10 km, bo musiałabym tą pętlę pokonać raz jeszcze. Tak naprawdę trasa nie jest zła – trochę parku, nieużytków za centrum handlowym i historyczne centrum miasta, ale podbiegi i kostka brukowa dają się we znaki.
Na mecie kolejny medal, przekąska (baton i banan) i wreszcie można odpocząć. A potem pokibicować startującym w najdłuższym tego dnia biegu.
Kolejne miłe zaskoczenie - dekoracja zwyciężczyń. Przed ceremonią pokazy cross-fit i tańca. Kiedy zaczyna się dekoracja w kategorii nordic walking, okazuje się, że... wygrałam o kilka setnych sekundy! Dotąd myślałam, że takie emocje są możliwe tylko w bieganiu!
Na scenie witają mnie po polsku i zagadują o polskie dobranocki, na szczęście nikt nie pyta czy wolę Bolka i Lolka od Krecika. Stos pakunków, które dostaję na podium jest kolejnym wielkim zaskoczeniem. Spodziewałam się pucharu, może jakiegoś upominku, ale kwiatów, nowych kijków, sprzętu sportowego, karnetów na siłownię, spa, solarium, weekendu w górskim hotelu, zestawu suplementów ochraniających stawy i całego mnóstwa bonów (w tym do delikatesów z wędlinami, pijalni soków i sklepu z bielizną)? Czesi zaskakują!
Po dekoracji rozpoczyna się sportowy piknik. Można zmierzyć się z ciężarkami, potańczyć albo pójść na zakupy. Chociaż organizacja i atmosfera są niesamowite, my wybieramy zwiedzanie Ostravy. Kolejny raz cieszę się, że jednak zdecydowałam się na te zawody i po cichu zastanawiam się czy przypadkiem nie ma gdzieś blisko kolejnej imprezy. Oczywiście po czeskiej stronie granicy…
KM