Dawid Lewandowski, organizator Men Expert Survival Race: „Robimy wszystko od serca”
Opublikowane w pon., 23/06/2014 - 12:29
Jeszcze nie tak dawno nasz rozmówca organizował koncerty i prowadził jedną z agencji muzycznych. Dziś daje możliwość wyszalenia się biegaczom. W nietypowych warunkach.
Men Expert Survival Race Warszawa: Plaża była najładniejszą i... najtrudniejszą przeszkodą [FOTO]
Skąd pomysł na to, żeby Men Expert Survival Race zawitał aż do trzech miast?
Planując imprezę chcieliśmy przygotować pełnowartościowy produkt. Nie chcieliśmy robić jej pobieżnie. Co za tym idzie, nakłady finansowe na tę imprezę zrobiły się dosyć duże. Owszem, można było zrobić bieg w jednym mieście, ale byłoby to ciężkie do udźwignięcia pod względem finansowym. Dlatego zdecydowaliśmy się zorganizować go w kilku lokalizacjach. Jest to dla nas także ciekawe wyzwanie logistyczne, szukanie torów, nowych miejscówek...
Czy w przyszłym roku planujecie rozszerzenie formuły o kolejne miasta?
Chcielibyśmy tego, ale wpierw poszukamy ciekawych miejsc. Nie będziemy organizować biegu w jakimś mieście, byle by impreza się odbyła. Zależy nam na atrakcyjnej lokalizacji. W tym roku miał być jeszcze czwarty bieg - w Krakowie. I pewnie by się odbył gdyby nie to, że po spędzonych paru dniach w mieście nie odnalazłem miejsca, w którym zdecydowałbym się przeprowadzić imprezę.
No właśnie. Niedzielna impreza w Warszawie przypomniała, że także nad Wisłą można zorganizować ciekawe wydarzenie sportowe. Czy braliście pod uwagę inne lokalizacje?
Zwiedzaliśmy tu przez trzy dni różne tereny. Braliśmy pod uwagę np. Opuszczoną Fabrykę Domów (na Tarchominie – przyp. red) czy też okolice lotniska Bemowo. Zastanawialiśmy się jeszcze nad kilkoma innymi miejscami. Jednak okolice Tematu Rzeka i nadwiślańskie tereny mnie osobiście zauroczyły.
Nie obawiał się pan o zalanie plaży? Niedawno mieliśmy podtopienia na południu i masy wody przetaczające się przez stolicę...
Mieliśmy to na uwadze. Braliśmy także pod uwagę, że będzie to koniec długiego weekendu. Wszystko było ryzykowne. Wiemy, że to miejsce jest regularnie zalewane. Na taką ewentualność mieliśmy przygotowany plan B.
Jest pan zadowolony z przebiegu imprezy w stolicy?
Tak. Mieliśmy ponad 2200 uczestników. A że było też dużo osób towarzyszących, można przyjąć, że przez cały dzień przewinęło się tu dwa razy tyle osób. Każdy mógł znaleźć jakieś atrakcje dla siebie lub po prostu posiedzieć w restauracji lub na leżakach, napić się czegoś i obserwować zmagania.
We Wrocławiu uczestnicy twierdzili, że tor był zbyt łatwy. Czy w Warszawie chcieliście trochę podwyższyć poziom trudności?
Tam, ze względu na niekorzystną aurę, na dwa dni przed biegiem nie udało nam się wytyczyć toru na 10 km. Było tylko 8 km z „hakiem”. Dystans się zmienił i te dwa kilometry w pewnym momencie stały się naprawdę trudne. Dodatkowo, jako że część biegaczy faktycznie twierdziła, że we Wrocławiu było za łatwo, choć byli i tacy którzy padali na mecie wykończeni. Ostatecznie stwierdziliśmy, że warto podwyższyć poprzeczkę.
Opisując Men Expert Survival Race nie da się uniknąć porównań z Runmageddonem, jako imprezie konkurencyjnej. Podczas waszego biegu organizatorzy tej imprezy mieli tu jednak swoje stoisko. Jak wyglądają wasze relacje?
Jesteśmy dla siebie konkurencją, ale taką zdrową. Kontaktujemy się z sobą. Nawet można powiedzieć, że się się lubimy z Jarkiem Bienieckim (dyrektor Runmageddonu – przyp. red). Robimy to, co potrafimy i jak potrafimy najlepiej. Motywujemy się do tego, żeby podwyższać poziom obu imprez.
Skąd popularność imprez z przeszkodami? Cena pakietów nie należy do najtańszych, a zainteresowanie i tak jest spore.
Większość uczestników rejestrowało się w przedziale 70-80 zł. Jeśli uczestnicy rejestrowali się grupowo, to cena sięgała 50 zł. Nie jest to wygórowana cena w stosunku do nakładu pracy, jaki musieliśmy ponieść. Co do zainteresowania, to myślę, że ludzie chcą spróbować czegoś nowego w ciekawym miejscu. My robimy wszystko od serca, tak, jak byśmy sami chcieli tu wystartować. To nie jest przypadek, że robimy bieg survivalowy, który cieszy się dużą popularnością. Przykładamy się do tego bardzo mocno. Jest to półtora roku pracy kilku osób. Spędzamy osiem miesięcy w biurze, żeby to wszystko dźwignąć, zorganizować wnioski i pozwolenia.
A czy sam uczestniczył pan w takich wydarzeniach?
Od dekady zajmowałem się organizacją masowych eventów. Wszystkie związane były z muzyką. Przechodzę jednak w kierunku bardziej sportowym. Wolę pobiegać i potrenować, bo organizacja koncertów wiąże się też z alkoholem. Preferuję endorfiny wydzielane po mocnym wysiłku. To mi daje dużo satysfakcji. Brałem udział w podobnych imprezach survivalowych w Walii czy też Anglii, stąd pomysł na przeszczepienie ich do Polski.
Trwają zapisy do trzeciego biegu, tym razem w Poznaniu...
Tam startujemy 19 października. Jest duże zainteresowanie i liczba miejsc z dnia na dzień jest coraz mniejsza. W Wielkopolsce może być chłodniej, jednak to w niczemu nie przeszkadza. Kiedy biegłem w Londynie, było 7 stopni. Ale było bardzo fajnie. Po chwili biegu jest już już gorąco.
Rozmawiał Robert Zakrzewski