Jacek Antczak - Gazeta Wrocławska

 

Jacek Antczak - Gazeta Wrocławska


Opublikowane w śr., 06/08/2014 - 16:53

O czym się biega, gdy się pisze i zajmuje w maratonie miejsce dwadzieścia cztery tysiące trzysta dziewięćdziesiąte szóste

"Jacek, napisz coś o tym durnym maratonie, który znów zablokuje Wrocław" - poprosił mnie jakiś redaktor. Był wrzesień 2010 roku. "Coś, ale co?" - zapytałem. "No nie wiem, jakiś reportaż z trasy. Najlepiej uczestniczący, pobiegniesz?". No cóż, jestem reporterem chyba od zawsze, więc na hasło "reportaż" zawsze reaguję jak sprinter na komendę startera. Może i podjąłbym nawet to biegowe wyzwanie, ale na przygotowania miałem niewiele czasu. Trzy dni. No a przerwę w bieganiu trzy razy większą niż nadwagę. 25 lat. Bo coś tam w latach 80. jako licealista-junior biegłem, 1500 metrów, 3000 tysiące, a dokładnie 30 lat temu nawet dwunastkę w "Biegu Ptolemeusza" w rodzinnym Kaliszu. Nota bene, trzeba będzie tam wrócić, ponieważ bieg nadal jest organizowany.

Ale ambitnie ubrałem koszulkę, wziąłem wodę, dyktafon i ruszyłem... do samochodu. A potem napisałem żartobliwą relację z trasy maratonu. Taką, jakiej chyba dotąd nikt nie napisał: o tym "Jak prze...jechałem 42 kilometry 195 metrów" (nawet trochę więcej, bo w alejki parkowe nie dało się wjechać, no lewoskręty również były zabronione). Na końcu nieszczęśliwie dodałem: "Obiecuję czytelnikom, że za rok maraton przebiegnę". 

Zacząłem trenować, a nawet prowadzić blog. Zapału starczyło na trzy treningi i dwa wpisy (jeden się nawet ostał http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/316017,1-km-meczarnia-parasol-i-bieg-ku-libido,id,t.html). Pół roku później w desperacji zapisałem się do programu "I ty możesz zostać maratończykiem 2011". I się zaczęło. Bieganie i pisanie o bieganiu. Takie biegopisanie, jak u Stachury życiopisanie. Nie tylko dlatego, że polubiłem ten swój jogging i wszystkie wariactwa, które się z nim wiążą. Zobaczyłem po prostu, że to kopalnia reporterskich tematów. Nie, nie o dietach, butach, interwałach, gadżetach czy ścianach (na 30 kilometrze) i tym podobnych sprawach, o których, na co dzień czytają biegacze, w każdym razie nie tylko. Okazało się, bowiem, że w tym dreptaniu po parkach i wałach, a przede wszystkim w ludziach, którzy wpadli w ten maratoński nałóg, w amatorach i profesjonalistach, w tych zakręconych i zdeterminowano-konsekwentnych, można znaleźć wszystko. Opowieści o wolności i miłości. O życiowych dramatach i przełamywaniu własnych słabości. O niesamowitych wyzwaniach, uczuciach, podróżach na inne kontynenty i w głąb siebie. O poczuciu szczęścia i własnej wartości. O niesieniu pomocy i filozofii życia. Albo o seksie. Albo o matematyce. Albo o raku. Albo o narkotykach. O biegu przez życie. Na różnych dystansach i z przeróżnymi wynikami.

11 września 2011 roku, w przeddzień swoich 42 urodzin, momentami w 42 stopniach Celsjusza (przy asfalcie), przebiegłem te swoje debiutanckie 42 kilometry oraz 195 metrów. A pół roku później następne 42, wraz z 35 tysiącami towarzyszy niedoli, w Paryżu (świetnie znacie to pytanie, które zadano mi w redakcji:, "Które miejsce zająłeś?". No to odpowiadałem zgodnie z prawdą "Dwadzieścia cztery tysiące trzysta dziewięćdziesiąte szóste", "A jaki był dystans tego maratonu?", "Maratoński").

Pół roku później były następny maraton, pół roku później... To "ostatnie pół roku później" jest właśnie teraz, we wrześniu 2014, najpierw w Krynicy "Życiowa Dziesiątka", potem ambasadorowanie i kibicowanie podczas Maratonu Wrocław, a potem Maraton Warszawski.

"Jacek, napiszesz coś o tym durnym półmaratonie w Sobótce, nocnym we Wrocławiu, o tej dyszce w Siechnicach, piętnastce w Mietkowie... " - takie pytania w redakcji padały w ostatnich trzech latach regularniej, niż moje skromne życiówki.

Do jednego z reportaży "materiały zbierałem" biegając. Czasem trzeba było coś tym bieganio-pisaniem załatwić (udało się np. obniżyć wpisowe do Maratonu Wrocław i pogodzić organizatorów Półmaratonu Ślężańskiego w Sobótce), czasem sprowokować antymaratońskich hejterów (w życiu nie miałem tylu komentarzy, jak pod felietonem "To ja blokowałem miasto", czasem pogadać o tajlandzkich trampkach dla biednego Czechosłowaka (cykl historycznych tekstów na 30-lecie Maratonu Wrocław). Innym razem pogadać z mistrzem Szostem albo stworzyć ironiczny antydekalog biegacza, by udowodnić, że bieganie naprawdę jest nudne, ale i boskie: http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/3412289,bieganie-jest-boskie-a-mo....

Bo przecież każdy, kto uzależnił się od biegania, doskonale wie, że opowieści o porównywaniu go do orgazmu i endorfinach, które się nam wydzielają, można między bajki włożyć albo lepiej między książki Murakamiego. Najważniejsze, by się dowiedzieć, o czym się myśli, kiedy się pisze o bieganiu. Albo o czym się biega, kiedy się pisze, czy jakoś tak... ;) Do zobaczenia na trasie, będę miał przy sobie izotonik i dyktafon, (bo z notatnikiem biec się jednak nie da), żeby "coś" znowu napisać o tych "dziwnych", niezwykłych biegaczach.

Jacek Antczak

Jacek Antczak

Reporter, autor piosenek i książek, maratończyk. Wrocławianin urodzony w Kaliszu, absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Pracował w Gazecie Wyborczej, Radiu Kolor, "Słowie Polskim" i "Gazecie Wrocławskiej", wykłada dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, publikuje m.in. w Runners World. Za swoje reportaże otrzymał wiele nagród, w tym prestiżową Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Był czterokrotnie nominowany do Nagrody Dziennikarza Roku na Dolnym Śląsku (uhonorowany w 2010 roku), a dwukrotnie do nagrody Grand Press. Napisał cztery książki: "W Radwanicach najlepiej idą romanse", "Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall", "Wrocławianie" i „Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty”. Zaczął biegać w wieku 42 lat, przebiegł sześć maratonów (życiówka 4: 06:04), napisał kilkadziesiąt artykułów o biegaczach. Jest "absolwentem" programu "I Ty Możesz Zostać Maratończykiem 2011", reprezentuje barwy stowarzyszenia "Pro - Run Wrocław" i Ambasadorem Maratonu Wrocław. Wielki propagator i pasjonat biegania.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce