Półmaraton Ślężański w Sobótce
Opublikowane w pt., 08/08/2014 - 12:10
Relacja Michała Kołodzieja – Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
W 2013 roku Ślęża nie oszczędziła biegaczy. Głównie za sprawą trudnych warunków atmosferycznych z którymi trzeba było się zmagać przez całą trasę. Patrząc na zdjęcia można odnieść mylne wrażenie, bo choć słonko ładnie świeciło to podczas biegu temperatura wynosiła około -8 stopni, a w drugiej części trasy trzeba było dodatkowo walczyć z wiejącym w twarz wiatrem. Jeśli dodać do tego legendarny już chyba podbieg na Przełęczy Tąpadła to nie może być łatwo :)
Mimo wszystko na Półmaraton Ślężański jechałem z zamiarem pobicia półmaratońskiej życiówki i to najlepiej takiej poniżej 1 godziny i 40 minut. Dodatkowo miał to być taki generalny sprawdzian przed Cracovia Maraton, który zbliża się wielkimi krokami. Chciałem się dowiedzieć w jakim aspekcie jestem mocny, a gdzie przed debiutem maratońskim mam jeszcze braki. Dowiedziałem się :)
Punktualnie o godzinie 11.00 wystrzał z armaty obwieścił start półmaratonu i prawie 2700 biegaczy wyruszyło w trasę. No i od razu pod górę. Tempo jednak bardzo spokojne, bo tłum nie pozwalał na szybsze. Doprowadziło mnie to do irytacji na kolejnym podbiegu w okolicach 4 kilometra. Parę osób delikatnie mówiąc lekko się przeliczyło i już na tym etapie podbieg pokonywali sapiąc i idąc. Do 7 kilometra wszystko gładko i cały czas trzymałem się za zającem na 1:40. Tutaj zaczął się najtrudniejszy podbieg na całej trasie, właśnie na Przełęczy Tąpadła. I tutaj pierwszy wniosek: sumienne wykonywanie podbiegów na treningach przyniosło efekty, bo te dwa kilometry minęły mi dosyć szybko i jakoś specjalnie nie wykończyły. Spodziewałem się czegoś gorszego. Na 10 kilometrze zameldowałem się po 50 minutach i 10 sekundach. Później seria szybkich zbiegów na których zaczęło się odrabianie straconych w pierwszej części dystansu sekund. I tu wniosek drugi: pomimo, że myślałem, że zbiegi są moją mocną stroną to właśnie na nich zając mi uciekał. I nie miało nawet znaczenia to, że dwunasty kilometr przebiegłem w 3:58.
Po każdym zbiegu trzeba było delikatnie nadrabiać. Tak też trzymałem się za nim do 15 kilometra, gdzie systematycznie dystans między nami zaczynał się zwiększać. Próbowałem jeszcze walczyć, na 16 kilometrze przekalkulowałem, że do czasu 1:40 tracę około 35 sekund, ale na 19 i 20 kilometrze pierwszy raz w życiu doświadczyłem tzw. „ściany”. Odechciało mi się wszystkiego, a wiejący w twarz mroźny wiatr nie pomagał. To właśnie na tych dwóch kilometrach rozegrał się dla mnie prawdziwy bieg. Na 21 kilometrze wprawdzie wszystko minęło, bo było z górki i słychać już było spikera, ale nie było już szans walczyć o czas poniżej 1:40, ale…życiówka i tak została poprawiona i teraz wynosi 1h40min53s. Myślę, że na szybszej trasie śmiało mogę myśleć o czasie 1:38.
Podsumowując formę przed maratonem. Jestem dobrze przygotowany jeśli chodzi o siłę biegową. Według mniej brakuję mi kilku mocnych treningów szybkościowych na wyższych zakresach tętna. Na szczęście śniegi topnieją, do maratonu jeszcze miesiąc z małym okładem, więc jest troszkę czasu żeby chociaż trochę to poprawić.
I na koniec chciałbym jeszcze obdarować organizatorów przysłowiowym „karnym” za jedno niedopatrzenie - należy się za przygotowanie parkingu pod halą, a działy się tam sceny dantejskie. Powstało takie błoto, że swobodnie wyjeżdżały chyba tylko samochody z napędem na 4 koła. Reszta się zakopał i po kolei trzeba było każdego wypychać (samego mnie przynajmniej ze 3 razy). W rezultacie 100 metrowy odcinek parkingu pokonałem w godzinę, a samochód był tak brudny, że na światłach we Wrocławiu pokazywali sobie mnie palcami. To jedyne niedopatrzenie. 300 zł mandatu i 6 punktów karnych w drodze powrotnej to już osobna historia...