„Było mega ciężko”. Monte Kazura już na mecie [ZDJĘCIA]
Opublikowane w czw., 21/08/2014 - 09:05
W środowy wieczór na stołecznym Ursynowie rozegrano piąty i zarazem ostatni etap zawodów z cyklu Monte Kazura. Organizatorzy imprezy udowadniają, że żeby biegać po górach nie trzeba ruszać się z Warszawy. Może nie jest to UTMB czy Bieg 7 Dolin, ale na pewno dobra zaprawa przed większym wysiłkiem.
Góra, czy raczej górka, na której odbywają się zawody ma wiele nazw. Jedni mówią na nią Kazurówka, inni Kazurka, a jeszcze inni Góra Trzech Kopców. Nie powstała za sprawą lodowców, a człowieka, w efekcie budowy nowego osiedla w stolicy, jakim był Natolin, oraz dzięki pracom prowadzonym w metrze. Z czasem to sztuczne wzniesienie stało się mekką dla miłośników ekstremalnej jazdy na rowerach.
W środę na starcie ostatniego piątego etapu biegowego cyklu stanęło około 100 zawodników. Uczestnicy mierzyli się 5-kilometrową trasą. Sam dystans nie robi wrażenia, ale pokonując trzy pętle usłane stromymi podbiegami i ostrymi zbiegami, poprzedzonymi kilkoma mniejszymi wzniesieniami, mieć uczucie, że nogi odmawiają posłuszeństwa. Przewyższenie w tym biegu wynosi w sumie 300 metrów.
Chwilę po godzinie 19:00 rozległo się głośne odliczanie i uczestnicy ruszyli. Jedna długa prosta a później już tylko dół, góra, dół, góra. Tu ciekawostka - na ostatni etap organizatorzy postanowili zmienić kierunek biegu w stosunku do poprzednich czterech edycji.
Biegacze chętnie stawiali się tu raz w miesiącu, począwszy od kwietnia, by wylać tu parę litrów potu, przyspieszyć bicie serca i skrócić oddech. – Brałem udział chyba w każdym starcie. Za każdym razem było mega ciężko. Jeśli ktoś się chce przygotować do biegów górski, to polecam. Można tu dobrze dostać w kość i dobrze się spocić. Taki bieg kondycyjnie dużo daje. Dla mnie najtrudniejsze są zbiegi, jest tu dosyć stromo i można trochę się rozpędzić, chociaż trzeba uważać, by się potknąć. Dobra okazja do treningu – opowiadał nam Krzysztof Rembierz, jeden z uczestników cyklu.
Mimo kameralnej oprawy, impreza przypadła do gustu biegom. Okazuje się że bez wielkiego zaplecza, mocy atrakcji w dniu zawodów, też można zrobić ciekawy bieg.
– Pomysł na biegu wziął się od tej górki, jednego z większych wzniesień w Warszawie. Wszystko narodziło się podczas innego biegu górskiego na Mazowszu, w Falenicy. My postanowiliśmy zorganizować imprezę, który byłaby pośrodku. Miała być krótsza i nie pretendować do wysokiej kategorii wśród imprez biegowych. Wszystko miało odbywać się w środku tygodnia, bardziej jako trening siłowy, szybkościowy i techniczny, bo nie chcieliśmy konkurować z zawodami, które biegacze mają w weekendy. Nie ma tu więc wielkiej pompy – objaśniał Krzysztof Dołęgowski z teamu inov-8, organizator Monte Kazury oraz Chudego Wawrzyńca.
– Mamy dużo znajomych, którzy biegają i wiedzieliśmy, że wpadną do nas. Nie szukaliśmy komercyjnego sukcesu. Gdyby okazało się, że staruje mało osób to i tak byśmy ten bieg organizowali. Tu nie ma dużych finansów. Przychodzimy grupką i sami przez cztery godziny oznaczamy trasę. To jest taka impreza że można jednocześnie ją organizować i wystartować – opowiadał.
Jako pierwszy linię mety przekroczył wczoraj Tomasz Roszkowski (pełne wyniki TUTAJ), który prowadził praktycznie od początku biegu. Zawodnik zwyciężył też w klasyfikacji generalnej Monte Kazury.
Organizatorzy już snują plany na temat przyszłorocznej edycji. Planują też zorganizowanie dodatkowych biegów na Kazurze. – Myślimy o zimowej edycji. Mamy nadzieję że będzie fajny śnieg i będzie się ciągnął wąż latarek na trasie. Będzie to fajnie wyglądało – kończy Krzysztof Dołęgowski.
RZ