130km, 11h41 w biegu, nocna ulewa... Sztafeta Papieska
Opublikowane w sob., 17/10/2015 - 16:15
„To czy jesteś najwolniejszy w klasie czy najszybszy na świecie, nie ma znaczenia. Każdy z nas biegnie, życie to synonim biegania, uciekania przed czymś, uciekania do czegoś lub kogoś. Nieważne jak szybki jesteś, przed niektórymi rzeczami nie da się uciec, one i tak Cię dogonią! Nie opieraj się więc…”
Wieczorem 15 października, tuż po Apelu Jasnogórskim z inicjatywy Krzysztofa Brola oraz KS UNIA Lisowice po raz siódmy wyruszyła z kościoła pw .św. Jana Nepomucena nocna sztafeta ku czci św. Jana Pawła II. Celem biegaczy były Wadowice – rodzinne miasto naszego papieża Sztafeta pobiegła w składzie: Krzysztof Brol (kapitan sztafety), Tomasz Sobalski, Mariusz Poloczek, Grzegorz Sikora, Marek Grund i Tomasz Wilk.
Relacjonuje Marek Grund
Sztafeta wyruszyła około 21:30. Miałem zaszczyt rozpocząć bieg, w brawach i okrzykach „powodzenia”, wśród obłoków pary z ust i deszczu z nieba ruszyłem z kopyta w 130-kiloemtrową trasę. W trasę, która nie miała najmniejszego charakteru rywalizacji, bo cel wyprawy był oczywisty.
Głowa pełna przemyśleń, ale i skupienia. Biegliśmy cały czas ruchliwą drogą. Była noc i padał deszcz. Było bardzo ślisko, co wymagało całkowitej koncentracji. Pozwoliłem sobie jednak na założenie jednej słuchawki aby rytm muzyki jak zawsze układał moje kroki. Kilometry ubywały aż miło.
Nie przeszkadzało mi nic. Deszcz nie ustawał ani na chwile, temperatura wynosiła średnio 6-8 stopni. Czułem się doskonale.
Nie minęła chwila w mojej głowie i była pierwsza zmiana. Przekazanie zegarka i następny już na trasie. Ja sam wszedłem do busika, który nas eskortował i opowiadałem chłopakom jak jest pięknie. Zmiany leciały jak szalone, utrzymywaliśmy naprawdę dobre tempo. Czas mijał w przyjemnej atmosferze.
Każdy z nas miał przebiec po 2 zmiany. Wyszło troszkę inaczej, bo było nam za mało. Towarzyszyliśmy więc sobie nawzajem na trasie. Pobiegaliśmy trochę więcej niż planowaliśmy, co potwierdza tylko jak dobrze się czuliśmy, choć pogoda nie miała do nas litości. Ale my nie mieliśmy się zamiaru tym przejmować. A najważniejsze - każdy czuł cel jaki był do zrealizowania, każdy wiedział że ten bieg ma głębszy sens…
Ostatnie 7 km przebiegliśmy w czwórkę. Nie spaliśmy nic, jednak nikt nie odczuwał zmęczenia, ani senności. Radośnie podśpiewywaliśmy sobie co jakiś czas i pozdrawialiśmy przechodniów. Wiedzieliśmy, że już się udało...
Przed nami rynek i kościół oraz pomnik Św. Jana Pawła II, gdzie zapaliliśmy wspólnie znicz. A o 12:00 wszyscy poszliśmy na msze.
Po wszystkim w radości napełniliśmy swoje brzuchy bardzo obfitym tzw. „korytkiem”, które zaserowano Nam w lokalnej karczmie. Pycha.
Przepiękna inicjatywa, w której miałem zaszczyt w tym roku uczestniczyć. Po raz kolejny pozwoliła mi ona popatrzeć na bieganie z innej, ważniejszej strony…
Marek Grund