15. Półmaraton Marzanny – niby wiosenny, a jeszcze zimowy
Opublikowane w pon., 19/03/2018 - 08:56
Już po raz 15, jubileuszowy, Krakowski Klub Biegacza „Dystans” zorganizował Półmaraton Marzanny. Tym razem padło na 18 marca, czyli jeszcze zimą, co potwierdziła aura. Oczywiście każdy ze startujących wypatrywał już łapczywie wiosny, ale akurat na ten weekend zielona panna gdzieś uciekła. Niektórzy nawet mówili, że tym biegiem wyganiają zimę, inni znowu, że biegną ku wiośnie, co chyba było bardziej optymistycznym stwierdzeniem.
Biegi inaugurujące sezon normalnie mają swój wyjątkowy urok. Bo na świeżo, bo „wiosennie”, bo tak jakoś lżej - można pozdejmować już co nie co z wierzchnich okryć, ale tym razem niestety tak nie było. Trzeba się było porządnie ubrać.
Jeszcze kilka dni przed startem było pięknie, wiosennie, ciepło i kolorowo. W niedzielę przyszedł wiatr, nieprzyjemnie i baaaardzo dokuczliwy chłód, chociaż od czasu do czasu wychodziło słońce. Ale i taka pogoda nie odstraszyła tysięcy biegaczek i biegaczy. Dla niektórych było to mimo wszystko prawdziwe rozpoczęcie sezonu i sprawdzian czy zima została dobrze przepracowana. Dla innych próba zmierzenia się po raz pierwszy z takim dystansem.
Przed siebie ruszyło ponad 3000 osób. Dla tych, którzy, z różnych przyczyn, nie czuli się (jeszcze) na siłach wystartować w połówce maratonu, zorganizowano już czwarty Bieg z Dystansem „Dla małych Serc” na 10 km. Tutaj również było sporo chętnych, w sumie ok. 700 osób. Nie ważne jednak, czy 21 km czy 10 km, biegom przyświecał jeden cel – zebranie pieniędzy dla Fundacji Wspierania Kardiochirurgii „Schola Cordis” profesora Janusza Skalskiego.
Punktualnie o 11:00 po symbolicznym topieniu Marzanny, wystartowały obydwa biegi. Obu grupom organizatorzy zafundowali fajne roziwązanie – dwa starty z dwóch różnych punktów, ale też wspólna meta. W tym roku start „dyszki” usytuowany był nad Wisłą, na Bulwarze Inflandzkim, gdzie biegaczy dowiozły autobusy odjeżdżające z miasteczka co kwadrans. Biegacze niejako okrążali wzgórze wawelskie, aby przy samym Smoku wrócić nad Królową Polskich Rzek. Prawym brzegiem Wisły podążali w kierunku Błoni, gdzie po przebiegnięciu pętelki wpadali na metę usytuowaną na alei 3 Maja.
Z Alei 3 Maja, również o 11:00, wystartował bieg na dystansie 21,097 km. Półmaratończycy biegli w stronę Mostu Zwierzynieckiego aby lewym brzegiem Wisły dobiec, aż do Kładki Ojca Bernatka i tam przedostać się na drugi brzeg. Dalej podążali śladami kolegów z biegu na 10 km. Niestety, jak widać, uczestnikom nie było dane połączenie sił biegania ze zwiedzaniem najpiękniejszych miejsc dawnej stolicy, do których bezapelacyjnie zalicza się np. stary Rynek i przepiękne uliczki wokół niego, a na to, przypuszczam, wielu przyjezdnych z różnych stron Polski liczyło. Ale tak czy siak, trasa była malownicza, nie zbyt wymagająca, i co trzeba przyznać organizatorom, bardzo dobrze przygotowana, głównie mam na myśli wodopoje i stołówki. A i oznakowaniu też niczego nie brakowało.
Peacemakerzy również nie zawiedli. Było ich na starcie aż szesnaścioro, „rozstawionych” co 10 minut, tak aby każdy z biegaczy spokojnie mógł osiągnąć swój własny cel na ten start.
A jaki był sam bieg? Przede wszystkim, mimo niesprzyjającej aury – kolorowy. Wielobarwny tłum biegaczy jak stonoga wił się ulicami Krakowa, powodując wiele uśmiechów na twarzach kibiców. Jak co roku nie brakowało wesołych i barwnych przebierańców.
Każdy z uczestników oprócz oczywiście pakietu startowego, w którym w tym roku znalazł między innymi białą koszulkę z nadrukiem wesołej biegnącej Marzanny, po przekroczeniu linii mety otrzymał pamiątkowy medal, który wbrew pozorom, nie był w kształcie Marzanny. No może trochę, gdzieś tam wewnątrz serca, futurystyczny zarys biegnącej Zimy można by się dopatrzeć.
Na koniec kto chciał, mógł zjeść posiłek regeneracyjno-rozgrzewający. Większość startujących niestety, z uwagi na pogodę, zmęczonych i przemarzniętych ale szczęśliwych, czym prędzej podążała do domu. Niestety pogoda nie sprzyjała dłuższemu świętowaniu mniejszych lub większych zwycięstw.
Dla mnie minusem była organizacja depozytu. Zdawanie było całkiem sympatyczne, młodzi ludzie odbierali, pakowali do worków, pisali numer i… chociaż były oznaczenia numeracji i tak wszystko trafiało na jedną wielką górę zielono-czarnych worków. Problem zaczął się przy odbieraniu, ci sami młodzi ludzie chodzili wśród tych worów i nie mogli znaleźć niczego. Zniecierpliwieni biegacze sami wkroczyli do akcji i każdy zaczął sam szukać swoich rzeczy i może to trochę rozładowało gigantyczne kolejki jakie zaczęły się tworzyć.
Kolejny minusik, związany z pogodą, to zbyt mała liczba toalet wewnątrz biura zawodów. Tu tworzyły się kolejki giganty, a toalety na zewnątrz stały puste. Miejmy nadzieję, że przyszłoroczna, już szesnasta edycja Półmaratonu Marzanny odbędzie się bardziej wiosennej aurze, a kto wie, może dla odmiany nawet letniej… no co? W końcu taki mamy klimat!
Arkadiusz Jakubiak, Ambasador Festiwalu Biegów