8. Mazda Półmaraton Ślężański oczami, nogami i uszami Ambasadora
Opublikowane w wt., 24/03/2015 - 19:21
Godzina piąta minut trzydzieści - tak zaczyna się dzień Półmaratonu w Sobótce.
Relacja Sebastiana Nicponia – Ambasadora Festiwalu Biegowego
Wyjechaliśmy dość wcześnie, bo spodziewaliśmy się kolejek w biurze zawodów. Na miejscu zostałem mocno zaskoczony, ponieważ weryfikacja uczestników szła bardzo sprawnie i już po 5 minutach miałem pakiet z koszulką w ręku. Szybko wróciliśmy do samochodu.
Przed startem spotykam kilku znajomych. Wymieniamy kilka zdań i zaczynamy szybkie rozpoznanie, by ustawić się w odpowiednim miejscu na starcie. Do startu pozostawało jeszcze kilka minut, w których osobistości przejmowały mikrofon aby powiedzieć kilka słów do biegaczy. W końcu nadeszła godzina startu. Odliczyliśmy wspólnie do zera i zostaliśmy wypuszczeni na trasę. Niczym stado wygłodniałych lwów.
Trasa początkowo sprzyjała zawodnikom - nie było mocno pod górkę ani ostrych zbiegów. Spokojnie podążaliśmy z pacemakerem na czas 1h30 na mecie i jeszcze wymienialiśmy opinie na temat trasy; dostałem nawet kilka cennych - jak się później okazało - wskazówek. Mijały kolejne kilometry, ale do punktu kulminacyjnego został jeszcze spory dystans.
Na 7. km trasy znajdował się pierwsze z trzech punktów z wodą i izotonikami, które oczywiście odwiedzałem. Zaraz za punktem odżywczym zaczynał się dwukilometrowy podbieg na najwyższe wzniesienie, więc aby nie tracić niepotrzebnie energii postanowiłem przestać rozmawiać z pacemakerem, schować się za nim i troszkę odpocząć przed zbiegiem. Ten również mierzył sobie około 2 kilometrów.
Niepostrzeżenie wbiegliśmy na 9. kilometr, gdzie była rozłożona brama Biegu Opolskiego. Stał tu znajomy biegacz, który w kilku słowach zmotywował mnie do dalszej walki.
Rozpoczął się zbieg - wiedziałem, że to jest mój mocny punkt, więc starałem się go wykorzystać w 100%. Kolejne 2 km zleciały niczym z bicza strzelił i już byłem w pinkcie oznaczonym cyfrą 11.
Kolejne etapy przemierzałem już sam, nie rozmawiając z kimkolwiek na trasie - może było to podyktowanym wysokim tempem, które sobie zafundowałem. Nie zauważyłem nawet kiedy dobiegłem do 14. kilometra. Zgodnie z założeniem skorzystałem z żelu energetycznego. Chwilę później – wody. Wiedziałem, że mogę dziś powalczyć. Żel zadziałał bardzo szybko i już po chwili mogłem uskuteczniać bardzo wysokie tempo biegu.
Tak dobiegłem do 16. kilometra, gdzie dogoniłem Afrykańczyka. Zacząłem go nawet wyprzedzać; później okazało się, że był to członek drużyny, gdzie to kobiety odwaliły czarną robotę. Nagle z tyłu słyszę głos, który krzyczy – cytuję - ,,róbcie zdjęcie, pierwszy raz wyprzedzam murzyna”. W jednej chwili zrobiło mi się niedobrze. Jak można się wydzierać z takimi hasłami? Nie wypada, nie przystoi - na biegacza, na współczesnego człowieka.
Jako, że chciałem zapomnieć o tym przykrym incydencie, postanowiłem ponownie narzucić mocniejsze tempo i urwać się osobie, która użyła tego niestosownego wyrzutu emocji.
Biegłem dalej, ale raczej człapałem czekając na wodę, która była na ok. 18. kilometrze. Gdy zobaczyłem wodę, ucieszyłem się w sobie ogromnie i znowu przyspieszyłem, by czym prędzej napić się i schłodzić organizm. Chwilę po tym już byłem na 20. kilometrze i wbiegałem na ostatni lekki podbieg. Wiedziałem już - mniej więcej - jaki czas uzyskam na mecie. Ale nie składałem jeszcze broni, po raz kolejny narzucając mordercze – dla swojego organizmu – tempo. Już po kilku chwilach zameldowałem się szczęśliwy na mecie półmaratonu.
Odebrałem medal, skonsumowałem posiłek zapewniony przez organizatora i udałem się w wesołym nastroju na dekorację. Ta wyszła w tym wszystkim blado – ciągnęła się w nieskończoność. Później jeszcze krótkie lecz nie bez problemów przeprowadzone losowanie nagród i chyba każdy zaczął w świetnym humorze wracać do swoich domów. Ja na pewno.
Sebastian Nicpoń – Ambasador Festiwalu Biegowego
fot. Krzysztof Langner