Amator w Biegu Rzeźnika. Ambasadorka radzi
Opublikowane w śr., 28/05/2014 - 10:25
Na ostatnim odcinku doping turystów pozwala podkręcić tempo i po trzech godzinach czterdziestu trzech minutach od wyjścia z Cisnej meldujemy się na drugim przepaku. W sumie to już ponad osiem i pół godziny od startu w Komańczy! Jesteśmy 211 parą, średnie tempo, które osiągnęliśmy pomiędzy Cisną a Smerekiem (590m.n.p.m) to 8:41, to dla nas niezły wynik. Na przepaku uzupełniamy picie (mimo, że dużo piję to i tak czuję się spragniona, wypijam 4 kubki izotonika pod rząd). Jem też bułkę, chociaż raczej przypomina to powolne memlanie. Decyduję się na zmianę skarpetek, ponieważ te, które mam na sobie są już zupełnie mokre. Niestety potwierdzają się przypuszczenia dotyczące moich stóp – wyglądają jak po długiej kąpieli. Nie ma co się nad nimi rozczulać, jeszcze z bułką w zębach wybiegamy z przepaku. Czas mija tu zaskakująco szybko – spędzamy na nim ponad 17 minut.
Na dobry początek czwartego etapu czeka nas konkretne, ponad 600-metrowe podejście na Smerek (1222m n.p.m). Póki co trzymam fason. Jest coraz więcej turystów, którzy żywiołowo reagują na biegaczy, a już szczególnie biegnące kobiety. Podejście uprzyjemniają także krótkie rozmowy z innymi uczestnikami biegu. Mimo odczuwanego zmęczenia cieszę się atmosferą biegu.
Przed Chatką Puchatka GOPRowcy częstują nas gorącą herbatą i napojami energetycznymi. Na połoninie Wetlińskiej jest pięknie, ale nadchodzi długie zejście do Berehów Górnych, położonych ponad czterysta sześćdziesiąt metrów niżej. Obawiam się, że kompletnie wyczerpię na nim swoje baterie. Faktycznie, schodzę powoli, a schody dodatkowo dają mi w kość. Mimo dużo gorszego średniego czasu (14:01min/km) jesteśmy 170 zespołem meldującym się na punkcie kontrolnym. Piję jak smok i ruszamy zmierzyć się z ostatnimi 9 kilometrami.
Sznur zombi prze w górę. Z 760m n.p.m. podchodzimy na 1297m n.p.m. Staram się iść bardzo, bardzo powoli, ale bez postojów. Kilkukrotnie mijam się z biegaczem, który podchodzi szybciej, a co jakiś czas pada na trawę i odpoczywa. Jest też sympatyczna dwójka z Rzeszowa - jeden z panów bardzo dużo mówi, drugi nie ma siły, nie odpowiada na pytania i idzie w milczeniu.
Mija nas dwójka „szybkobiegaczy” – strasznie kłócą się o Stoperan. Jeden z zawodników zapomniał go zażyć i drugi wyraźnie daje upust swojemu niezadowoleniu. Do rękoczynów nie doszło prawdopodobnie tylko dlatego, że obaj byli już bardzo zmęczeni. W tym momencie przypominam sobie tekst piosenki twórców Hymnu Biegu Rzeźnika, zespołu Wiewiórka na Drzewie:
Jeszcze chwila i już meta
ale co to, niech to szlag
znów na drodze coś wyrosło,
toż to połonina zła (x2)
o, Caryńska, coś ty mi krwi napsuła
ech Caryńska
zabrałaś siły me,
mam już dość udręki tej,
mocy we mnie coraz mniej,
Ty zabierasz to co chcesz, ile chcesz, kiedy chcesz…
(„Ofiary Trenera Klausa”)
Podobne uczucia towarzyszyły mi na tym etapie. Czułam przede wszystkim ból stóp, paznokci i pieczenie ud. Jedynie wizja mety i zachęty Arka motywowały mnie do żwawego schodzenia. Na tym etapie byliśmy wyprzedzani przez zespoły, które znalazły jeszcze siłę na zbieg. Ten odcinek to chyba najdłuższe 9 km jakie kiedykolwiek przebyłam. Uśmiech nie schodził mi jednak z ust, wiedziałam, że meta już tuż tuż!
Resztką sił przetruchtaliśmy ostatni fragment, przebiegliśmy przez mostek i przy aplauzie kibiców wbiegliśmy na metę. Po 14 godzinach i 16 minutach było to niezapomniane uczucie.
Oprócz pięknego medalu zostałam uhonorowana „rzeźnickim bukietem” z boczku i kabanosów! Świetna atmosfera, piękno Bieszczadów i muzyka Wiewiórki na Drzewie powoduje, że już planuję wystartować w przyszłym roku!
Katarzyna Benedykcińska, Ambasadorka Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
fot. A. Kolasa, M. Sobczyk, B. Rzemek
Strony
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5