Ambasador i wmordewind. "Masakra" w Toruniu

 

Ambasador i wmordewind. "Masakra" w Toruniu


Opublikowane w wt., 31/10/2017 - 08:22

W minioną niedzielę, w Toruniu odbyła się jubileuszowa 35 edycja maratonu. Decyzję o starcie w tym biegu podjąłem w chwili, kiedy Organizatorzy zaprezentowali pamiątkowy medal, przedstawiającey panoramę Torunia. Dodatkową zachętą było zorganizowanie całego centrum na Motoarenie i to był najciekawszy element całej trasy biegu.

Do Torunia wybrałem się dzień wcześniej, odebrałem pakiet startowy i mogłem spokojnie myśleć już o starcie. Nie zależało mi jakoś specjalnie na wyniku, ale nie byłbym sobą, gdybym nie wyznaczył celu jaki chcę osiągnąć. Zawsze to jakaś dodatkowa motywacja. Padło na czas w maratonie poniżej 3h30', co i tak dwa tygodnie po maratonie poznańskim było ryzykowne. Tym bardziej, że parę dni przed dopiero co wyleczyłem przeziębienie. 

Prognozy pogody niestety nie były optymistyczne, zapowiadano opady deszczu i silne wiatry. Pozostało, więc mieć tylko nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą. 

Po południu zrobiłem jeszcze 6 km rozruchu, obiad na mieście, spacer po Starówce i odpoczynek. Cieszyłem się na samą myśl, że tej nocy będę mógł pospać godzinkę dłużej...

Obudziłem się przed 6 rano. Padało. Dość mocno padało. Poleżałem jeszcze troszkę i trzeba było się spakować, by zaraz po śniadaniu móc się z hotelu wymeldować. Specjalnie dla biegaczy śniadanie przyspieszono o 15 minut, także można było bez pośpiechu się posilić. 

Przejaśniało się, więc była nadzieja, że będzie dobrze, ale tylko na chwilkę. Po wymeldowaniu się z hotelu zaczęło lać i tak padało z przerwami przez prawie cały czas. Cóż, nie ma złej pogody... 

Start do biegu zaplanowano na godzinę 9:00. Razem z maratończykami ruszyli biegacze startujący w półmaratonie. Oni mieli do pokonania jedno kółeczko, a maratończycy dwa. Start i meta zlokalizowana była na Motoarenie, przynajmniej można było gdzieś uciec od deszczu.  

Po krótkiej rozgrzewce ruszyliśmy. Postanowiłem biec za grupą pacemakerów na 3h30'. Po wybiegnięciu z toru żużlowego skierowaliśmy się w kierunku miasta. 

Trasa w większości przebiegała po chodnikach, uliczkach. Jak na Toruń -  mało atrakcyjna. Dużo zakrętów. Generalnie trasa okazała się... szybka. Trzeba było tylko uważać na przeszkody w postaci kałuż. 

Pierwsza połowa biegu wyszła szybciej a to ze względu na dość szybkie prowadzenie zająców. Na nic zdało się wołanie grupy, że biegną za szybko, co ostatecznie na mecie dało im czas o 4 minuty szybszy. 

Drugie okrążenie biegu to była masakra. Zerwał się gwałtowny wiatr. Najgorsze było biec pod ten wiatr. Kto poruszał się samotnie, szybko odpadał. Mnie udało się na szczęście przetrwać i dzielnie stawić czoła warunkom atmosferycznym.

Na mecie zameldowałem się z czasem 3:25:54, co dało mi 135. miejsce na 538 biegaczy kończących dystans maratonu. Cały wyziębiony poszedłem pod ciepły prysznic, potem ciepły posiłek. Postawiło mnie to szybko na nogi.

Marek Pfajfer, Ambasador Festiwalu Biegów 


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce