Ambasador - pierwszy bosy Baran…
Opublikowane w wt., 10/10/2017 - 09:28
Skrudzina, Skrudzina, Barania Kraina… tym razem nikt za określenie „Ty Baranie” się nie obrażał. Przyczynkiem do tego była, odbywająca się właśnie w wspomnianej miejscowości, druga edycja „Biegu Barana”. Ja natomiast po przekroczeniu linii mety, mogłem z dystansem do siebie nazwać się „Pierwszym Bosym Baranem”, gdyż jako pierwszy jego uczestnik, pokonałem ów trasę boso.
Relacja Karola Trojana, Ambasadora Festiwalu Biegów
Co do samego przebiegu duktu, po którym przyszło nam się ścigać, śmiało przytoczę stwierdzenie „dla każdego coś miłego”. Asfalt, kamienne odcinki (rozmiar kamieni także „do wyboru do koloru”)...
leśne ścieżki, korzenie przysypane liśćmi, trawa na pastwiskach, błoto – innymi słowy, urozmaicenie okraszone wieloma punktami widokowymi. Na deser, z racji deszczowej aury poprzedzającej dzień biegu, można było spróbować swoich sił w „surfowaniu”, szczególnie na ostrym zbiegu w okolicach piątego kilometra.
Właśnie te polany, pastwiska były dla mnie, a raczej moich stóp „perskim dywanem”. To na nich mogłem pozwolić sobie na bardzo przyjemne, i to dosłownie, pędzenie przed siebie, gdyż droga po nich była miękka i bezpieczna.
Jednocześnie miałem możliwość trochę wyciszyć czujność i „rozwinąć skrzydła”. Osobiście daję duży plus Organizatorowi za wytyczenie trasy przez pastwiska oraz kieruję słowa podziękowania dla Pana Stanisława Sroki za udostępnienie swoich włości na potrzeby biegu.
Nie mogę również pominąć jednej ważnej, a nawet najważniejszej kwestii. Wszyscy stawiliśmy się na starcie, aby zebrać środki na leczenie Pana Józefowa Szabli. Biegi charytatywne zawsze będą miały swoje miejsce w moim kalendarzu startowym, gdyż jeśli mam okazję pomagać to z chęcią to czynię, a jeśli mogę to zrobić przez swoją biegową pasję to „czegóż chcieć więcej”.
Przebieg rywalziacji? Jednym zdaniem: „Mocno od początku do końca”. Wiedziałem, iż jeśli chcę osiągnąć dobry wynik, muszę wykorzystać swoje atuty i poszczególne fragmenty trasy. Tam gdzie tylko było to możliwe (bita droga, asfalt, łąki) dociskałem. Nie „odstawiałem stopy” także na leśnych ścieżkach, gdzie kamienie były „bardziej ubite”. Szczególnie pierwszy prawie dwukilometrowy podbieg stanowił szansę na „wyrobienie sobie” pozycji. Stąd też, pomimo nawierzchni, która zagwarantowała moim stopom solidną akupresurę, a jakże miało by być inaczej na biegu terenowym, dawałem z siebie wszystko, wyszukując na niej mniej wrażliwe fragmenty.
Strategia przyniosła efekty i po wybiegnięciu na najwyższy w tym dniu punkt, miałem kilku biegaczy więcej za sobą. Aby nie przedłużać. Tak jak już wspomniałem, gdy tylko stopy poczuły trawiastą cześć trasy, sprzęgnęły się z nogami i jeszcze żwawiej ruszyły przed siebie. Jedynie przebieganie między poszczególnymi łąkami wymuszało zwolnienie i zwiększenie czujności, ze względu na kamienne towarzystwo. O! Zapomniałbym o festiwalu leśnych, korzennych plątanin, gdzie koncentracja musiała wznieść się na swoje wyżyny. Zabawa „góra – dół” szybko upływała, tak jak mijane kilometry. Ostatnie „otoczaki” i finiszowa asfaltowa prosta, po której „susami” wpadłem na metę.
Na koniec trochę statystyki. 7. kilometrowy trialowy bieg, z czasem 35:05:06 min., ukończyłem na 28. miejscu w klasyfikacji Open (na 98. Uczestników), 27. w Open Mężczyzn (na 69) i 11. (na 29) w kategorii wiekowej 18-35 lat. A jak wyglądał profil trasy? Nie trzymam w niepewności, więc poniżej zamieszczam jego zdjęcie.
Karol Trojan, Ambasador Festiwalu Biegów