Ambasador z gościną na wrocławskim City Trail
Opublikowane w wt., 19/03/2019 - 12:44
Sobotni poranek 16 marca. Prognoza pogody niezbyt sprzyjająca, ale w radiu zapowiadają poprawę. Wyjazd na wrocławski City Trail nie jest planowanym startem, to bieg przy okazji wizyty we Wrocławiu, gdzie młodszy syn namiętnie „ujeżdża” hulajnogę. A że Wrocław obok Warszawy, to jedyne miasta, które zapewniają profesjonalne kryte skateparki umożliwiające uprawianie tej dyscypliny nawet zimą, więc żal było nie skorzystać. Jak to dobrze, że my biegacze nie mamy tego problemu.
Przełajowy cykl darzę dużym sentymentem. W Poznaniu ukończyłem wszystkie 63 biegi CT organizowane od stycznia 2010 r.!
Pakujemy się do samochodu i w drogę. Trasa z Poznania do Wrocławia szybko mija. Najpierw wizyta w Skateparku „Zajezdnia 31”, a potem razem z niebiegnącą dziś żoną jedziemy do biura zawodów, znajdującego się w północnej część miasta. Tu spotykamy wielu znajomych, oczywiście wśród organizatorów, bo z miejscowymi biegaczami raczej się nie znamy.
Numer startowy i chip odebrany. Biuro zawodów bardzo sprawnie działa. To dobrze, bo wcześniej nie skorzystałem z elektronicznej formy zapisów, nie będąc pewien startu. Zawieszam na Ambasadorskiej koszulce nr 726, w sznurówki buta skrzętnie wplątuję chip. Nie znam warunków na trasie, dopytuję więc organizatora czy poleca „kolce” – zdecydowanie poleca.
Nie mam konkretnego planu na bieg, ale wiem, że powalczę o wynik. Po ostatnich startach w Poznaniu mam lekki niedosyt.
Ruszam na rozgrzewkę, żeby dobrze rozgrzać „maszynę”. Mimo, że jesteśmy w osłoniętym drzewami terenie, czuć podmuchy wiatru. Na szczęście jest dość ciepło i świeci słońce. Tuż przed startem zdejmuję wierzchnią warstwę odzieży, przekazuję ją dzielnie mi sekundującej żonie i udaję się na linię startu.
Ustawiam się tuż za czołówką, czyli gdzieś w trzeciej linii. Kilka głębszych wdechów, końcowe odliczanie i ruszamy.
Na pierwszych paruset metrach mimo, że to najszybsi ze stawki, jest dość ciasno. Ale wiadomo, musimy się ułożyć i dostosować swoje tempo. Lekki łuk w lewo, stawka powoli się rozciąga. Czuję, że całkiem nieźle mi się biegnie.
Po paru zakrętach dobiegam do drugiego kilometra, zerkam na zegarek i widzę, że mój Garmin świruje. Gubi tempo. Czuję, że wizyta w serwisie jest nieunikniona, zwłaszcza, że to jego nie pierwszy „wybryk”. Daje mi to dodatkowego kopa i lekko przyspieszam goniąc zawodnika przede mną.
Za trzecim kilometrem ostry zakręt w lewo i długa prosta, na której jest dość dużo kałuż i błota. Jak to dobrze, że mam kolce na nogach i mogę biec swobodnie, nie obawiając się o „trakcję”.
Mijam czwarty kilometr, ostatni zakręt i długa prosta. Udaje mi się wykrzesać jeszcze trochę sił i wyprzedzam dwóch zawodników. Niestety jeden z nich na finiszu mnie wyprzedza.
Na metę wbiegam zmęczony, ale z uśmiechem na ustach. Uzyskany czasem 17:46 daje pełne zadowolenie i satysfakcję. Pełnię szczęścia osiągam uzyskując gratulacje o mojej żony Karolci.
Podsumowując, jednym zdaniem: to był dobry bieg, płuca się przewentylowały, no i uzyskałem jeden z lepszych czasów tej edycji City Trail!
Piotr Kotkowski, Ambasador Festiwalu Biegów