Ambasador z wizytą u górali - bratanków
Opublikowane w sob., 12/11/2016 - 09:42
Węgierska Górka i Beskidzki Cross. Relacjonuje Maciej Kramarczyk, Ambasador Maciej Kramarczyk
W związku ze zbliżającym się Dniem Wszystkich Świętych, słotą i jesiennym splinem, postanowiłem przełamać niesprzyjające okoliczności życia i wybrać się z sąsiadami, weteranami biegowymi Ulą i Markiem Nowakami na bieg.
Do wyboru mieliśmy dwie imprezy - jeden pod nosem koło Dobczyc, drugi trochę dalej w Beskidzie Śląskim. Wybrałem dalszy wyjazd do Węgierskiej Górki, ale za to znacznie tańszy (co dla centusia ma znaczenie), bez żadnych pętli, o dłuższej trasie (18.5km), ciekawym profilu. Na forach biegowych zbyt wiele wątków nie było, ale znalazłem informację, że zawsze na czas biegu świeci słońce, widoki są piękne, a nachylenie trasy pozwala cały czas biec.
Nastąpił wściekły świt w sobotę. Niby 6:30 a ciemno i w dodatku w szyby uderzały krople deszczu. Liczyłem na to, że sąsiedzi wymiękną, ale niestety u nich deszczu nie było.
Teleportowaliśmy się wehikułem do Węgierskiej Górki. Jak na zrujnowany kraj, hala widowiskowo-sportowa, gdzie było centrum naszego wszechświata przez kilka godzin, prezentowała się bardzo zacnie.
Na starcie okazało się, że jest tylko kilkudziesięciu dorosłych uczestników (w tym parę kobiet) i dużo więcej starszych i młodszych uczniów. Wszyscy poza nami wyglądali na niezłych harpaganów. Do wyboru kilka tras o różnej długości w zależności od wieku i płci (ciekawe co na to powiedzialaby Caster Semenya).
Biegliśmy po stokach Glinnego (1034m n.p.m.). Najpierw asfaltem, a później szutrem i ścieżkami leśnymi. Pod górę było dość długo, ale umiarkowanie stromo. Taka mała golgotka w okolicy 1 listopada była dobrą okazją do wspominania o kumplu - Tomku, z którym już nigdy nie pobiegnę.
Zbieg był na początku bardziej wymagający - ze względu na nachylenie i kamienie. Przytrafiło się też błotko, ale później było już niestety co raz łatwiej. Słońca było mało, ale za to deszczu w ogóle. Za to widoki złotej jesieni w Beskidzie Śląskim i Żywieckim bezcenne.
Tuż przed metą mignął mi bunkier - resztki polskich umocnień, od których Węgierską Górkę nazywają południowym Westerplatte. Na mecie czekał wyjątkowo pyszny bigos i jabłka. Niedrogo, życzliwa organizacja, kameralna atmosfera. Czegóż chcieć więcej?
PS. Ula i Marek Nowak - dzięki za zdjęcia.
Maciej Kramarczyk, Ambasador Festiwalu Biegów