Biała Falenica. Zmrożona trasa sprzyjała rekordom
Opublikowane w sob., 07/02/2015 - 17:45
Na ten moment biegacze z Warszawy czekali prawie dwa miesiące. Na falenickiej wydmie zrobiło się biało. Co prawda podczas czwartego etapu XII Zimowych Biegach Górskich nikt nie musiał przedzierać się przez zaspy, ale było śnieżnie, szczypał w uszy delikatny mróz i wreszcie zawody nabrały charakteru odpowiadającego tej porze roku.
Relacja Macieja Gelberga
Zmrożona, ubita trasa sprzyjała uzyskaniu dobrych wyników. Wyczuli to biegacze, bo w wyjątkowo dużej liczbie pojawili się na zawodach. Jak zawsze było trochę chaosu na początku biegu. Nie wszyscy karnie ustawili się w przyporządkowanej im przez organizatora grupie startowej. Był chyba też lekki falstart, ale w końcu wszyscy w miarę spokojnie ruszyli.
Bieg w Falenicy ma to do siebie, że raczej nie traktuje się go śmiertelnie poważnie. To nie jest dla zawodników impreza docelowa, gdzie poprawia się rekordy życiowe. Wielu biegaczy przyjeżdża tu ze względu na ciepłą, niezobowiązującą atmosferę, by zrobić mocniejszy trening. Rywalizacja jest tylko miłym dodatkiem do całości.
Ze mną jest podobnie. Uważam, ze Falenica jest fantastycznym miejsce, by wzmocnić siłę biegową. A jest mi ona teraz bardzo potrzebna. Za miesiąc wyjeżdżam na maratonu do Jerozolimy. To jedna z trudniejszych imprez biegowych na dystansie 42 km i 195 w moim kalendarzu startowym. Trasa jest bardzo pofalowana, biegnie się raz w górę, raz w dół, różnica przewyższeń wynosi aż 600 metrów. Dobrze wyćwiczona siła biegowa jest więc warunkiem sine qua non uzyskania przyzwoitego wyniku.
Start w Falenicy ma też dla mnie dodatkowy wymiar. W tym roku podczas XII Zimowych Biegach Górskich reprezentuję drużynę Żoli Runners. Każdy kto kiedykolwiek startował w teamie wie, że to jest zupełnie inna rywalizacja. Człowiek uczestnicząc w zawodach nie może choćby na chwilę odpuścić, bo wie, że w takim wypadku ucierpi interes grupy. To do czegoś zobowiązuje.
Na razie z występu na występ nasza drużyna osiąga coraz lepsze wyniki. Ostatni zajęliśmy szóste miejsce, teraz marzyliśmy, by przynajmniej obronić naszą pozycję. Wiedzieliśmy, że podstawą jest poprawienie wyników z ostatnich zawodów.
Wszyscy Żoli Runnersi pobiegli fantastycznie. Poprawiliśmy wyniki o jedną, dwie minuty. Na pewno wpływ na to miały świetnie warunki na trasie. Było rześko, nie przeszkadzał piasek i można było biec w miejscach, w których ostatnio ze względu na podłoże zawodnicy bardzo się męczyli. Należało jedynie uważać na zbiegach. Oblodzone korzenie potrafiły być bardzo zdradliwe.
A mój bieg? Kiedy finiszowałem wpadając na metę i spojrzałem na zegarek nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Złamałem 44 minuty! Co prawda do czasu Karola, który pobiegł ok 42:30 jest mi jeszcze daleko, ale i tak byłem przeszczęśliwy!
Kiedy wracałem z dumą do samochodu naszła mnie w pewnym momencie myśl: czyżby więc Falenica była jednak czymś więcej niż trochę mocniejszym treningiem, skoro osiągnięty czas dał mi tak dużą satysfakcję?
PS. Najdłuższy z falenickich biegów wygrał dziś Piotr Parfianowicz z UNTS Warszawa. Czas - 33:25. Zazdrościć?
Maciej Gelberg