Bieg zorganizowany vs. bieg spontaniczny
Opublikowane w pon., 04/08/2014 - 08:58
Pierwszy zorganizowany bieg już za mną. Bieg Powstania Warszawskiego był, bo o nim mowa, zaskoczył mnie fantastyczną oprawą. Super impreza, dużo pozytywnych emocji. Z przyjemnością włożyłam na ramie biało-czerwoną opaskę powstańcza, z przyjemnością obserwowałam kilka tysięcy innych ludzi biegnących z ta opaska przez Warszawę.
Wybrałam dystans 10 km. Już wcześniej biegałam „dychę”, jednak były to moje samotne leśno – polne ścieżki, które pozwalały mi wpaść w mój własny rytm, a ten mnie niósł po wytyczonej ścieżce. Tutaj było ciężej - masa ludzi, jedni mnie wyprzedzają mnie, innych ja muszę wyprzedzić, co nie pozwala mi biec rytmicznie.
Po jakimś czasie zaczyna mi się dłużyć. Kiedy zrobiliśmy pierwsze okrążenie, miałam nadzieję ze to jakimś cudem koniec. Niestety nie był. Było coś do picia, i to coś do picia wpadło mi nie tam gdzie trzeba i męczyło przez następne kilka kilometrów.
Na szczęście drugie okrążenie okazało się łatwiejsze, niż sądziłam. Myślę, że pomogła mi świadomość tego ile dystansu do przebiegnięcia jeszcze mi zostało. Zakup pulsomierza z gps-em staje się uzasadnionym wydatkiem, a nie tylko następnym, niepotrzebnym gadżetem.
Wszystkie niedogodności miejskiego biegania wynagradza starszy, klaszczący Pan z biało-czerwona opaską na ramieniu, którego mijam na jednym z zakrętów. Za chwilę młody chłopak, który wcześniej ukończył bieg (pewnie na „piątkę”) krzyczy do tych, którzy nie maja już siły: „Jeszcze tylko 300m, nie poddawaj się”. Dałam rady – dziękuję!
Jednocześnie ważnym sygnałem po biegu były... zakwasy. Lekko mnie zdziwiły, bo wcześniej ich nie było. Ważny objaw, zwłaszcza przed półmaratonem w Krynicy, podczas Festiwalu Biegowego.
Popadłam w lekkie zadowolenie po kilku pierwszych „dziesiątkach”, które jak na nowicjuszkę poszły całkiem niezłe ( wszystkie poniżej godziny), a pokonywałam je z poczuciem, że z większa dawką „ciśnienia” było by jeszcze lepiej i szybciej. Dlatego bardzo dobrze, że czułam się zmęczona i obolała po tych pierwszych zorganizowanych 10 km, co uświadomiło mi, że mam tylko 5 tygodni na przygotowanie się do 20,091 km.
Aaaaaaa.... Nie mogę nie pochwalić się nowymi butami. Cieszą mnie one ogromnie. A chyba najbardziej to, że w pełni na nie zapracowałam, bo kupiłam je dopiero po przebiegnięciu kilku pierwszych 10 km. Te stare pamiętają jeszcze czasy, kiedy 2-krotne okrążenie boiska było dla mnie problemem. Już nie jest!
Anka