Błażej Brzeziński: "Oddaję żonę w dobre ręce. Teraz skupiam się na sobie"
Opublikowane w pt., 18/01/2019 - 11:17
- Poprawienie „życiówki” z 2017 roku (2:11:27, tym wynikiem Błażej Brzeziński wygrał 39. PZU Maraton Warszawski – red.) to Twój główny cel na ten rok?
- Moim celem zawsze były igrzyska olimpijskie i nic się nie zmieniło! W to celuję także teraz – chcę osiągnąć kwalifikację do Tokio.
- Minimów na Tokio 2020 jeszcze nie znamy, wiemy tylko, że na tegoroczne Mistrzostwa Świata w Dosze Polski Związek Lekkiej Atletyki ustalił limit na poziomie 2:12:30. Z Twoimi ostatnimi wynikami raczej nie powinieneś mieć problemów…
- Wyniki, które nabiegałem (2:11 i dwa razy po 2:12) pokazują, że mogę realnie myśleć o igrzyskach. Teraz tylko trzeba mieć trochę szczęścia i pobiec na tym swoim poziomie w roku przedolimpijskim.
Są minima na MŚ w Dosze. W maratonie...
- A myślisz kiedyś wrócić do „trenerki”?
- Jak skończę karierę zawodniczą to jak najbardziej mogę się temu poświęcić. Nie mogę powiedzieć, że jako trener nie mam pomysłów, bo przecież wyniki Oli świadczą o czymś przeciwnym, większość jej rekordów życiowych jest z ostatniego roku – w półmaratonie, na 5 i 10 km, na 3000 i 5000 m. Przez 3 lata naszej wspólnej pracy zdobyła też medale MP. Doszła do tego biegając wcale nie duży kilometraż (50-70 km w tygodniu). Dużo opierało się na mojej obserwacji: jeśli widziałem, że jest zmęczona po całym dniu, bo Ola jest też nauczycielką języka angielskiego i uczy dzieci oraz dorosłych, to modyfikowaliśmy, luzowaliśmy zaplanowany trening. Jej trening był dostosowany do możliwości czasowych i wypoczęcia organizmu.
- Kompleksów jako trener zatem nie masz?
- W żadnym wypadku! Być może wiele osób się zdziwi, że w takim momencie, przy takim postępie oddaję komuś zawodniczkę, ale uważam, że trener to niezwykle ważna, odpowiedzialna funkcja i jeśli nie mogę jej się w pełni poświęcić, nie powinienem tego robić. Nie wystarczy przeczytać kilku książek i coś dobrze pobiegać, żeby być trenerem. Tak u nas teraz wiele osób robi, ale ja uważam, że trener powinien też mieć chociaż podstawową wiedzę z psychologii, anatomii, fizjologii oraz dużo doświadczenia w swojej konkurencji. Praca trenerska zatem - jeszcze dopiero przede mną.
- Wróćmy zatem do Twoich planów zawodniczych i celu na rok 2019, czyli zdobycia kwalifikacji na igrzyska olimpijskie w Tokio.
- Spróbuję to zrobić już w maratonie wiosennym. Podjąłem decyzję, że 7 kwietnia wystartuję w maratonie w Wiedniu, a więc tam, gdzie 9 lat temu debiutowałem na królewskim dystansie z wynikiem 2:16:34. Teraz, oczywiście, zamierzam pobiec w stolicy Austrii znacznie szybciej!
- Szybciej, czyli…?
- Wyznaję zasadę „wszystko, albo nic”. W debiucie miałem 2:16, potem systematycznie się poprawiałem, doszedłem do 2:12, a nawet 2:11 i wydawało mi się, że wolniej już biegać nie mogę. A jednak, jeżeli podejmuje się ryzyko, że chce się pobiec szybciej i mocniej, na krawędzi swoich możliwości, to ryzyko jest duże: można się przetrenować, popełnić jakiś błąd. Jeśli celujesz w bardzo dobry wynik i jedziesz na mocny, świetnie obsadzony maraton, na przykład do Berlina, to masz grupę zawodników na rekord świata, a grupa na 2:09-2:10 nie zawsze jest, albo jest trochę szybsza. Wtedy, jeżeli nie chcesz biec sam, musisz się z nią zabrać mocno ryzykując. Mając rekord życiowy 2:11 nie mogę myśleć o bieganiu w 2:12 czy 2:13. Muszę celować wyżej, a jak się to skończy, zobaczymy.
- Rozumiem, że zamierzasz pobiec w Wiedniu nawet 2:10?
- Zobaczymy, jaka będzie grupa zawodników. Jeśli przyjadą biegacze na 2:09-2:10 to jestem w stanie zaryzykować i powalczyć nawet o złamanie 2:10. Na taki wynik mnie stać, ale oprócz dobrego przygotowania, dużo zależy też od szczęścia. W ubiegłym roku w Japonii, na bardzo trudnej trasie i w niezbyt sprzyjających warunkach, jeszcze po 30 kilometrach miałem międzyczas na 2:09. Ale wtedy Japończyk rozerwał naszą grupę, każdy musiał biec praktycznie sam i marzenia o fajnym wyniku prysły. Co z tego, że byłem tam w formie na wynik lepszy niż w Maratonie Warszawskim? Trzeba to po prostu pobiec. Liczę więc, że w Wiedniu szczęście dopisze, uda się pobiec na miarę możliwości i zdobyć paszport olimpijski do Tokio.