Gdzie Szatan mówi dobranoc, czyli relacja z napierania [ZDJĘCIA]

 

Gdzie Szatan mówi dobranoc, czyli relacja z napierania [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 07/10/2014 - 10:55

Zbiegamy w trójkę do Węgierskiej Górki. Znowu przydługi przelot asfaltem. Na Roberta czeka lotny punkt kibicowania rodzice. Przez most, nadrzecznym bulwarem, w końcu bufet z przepakiem w budynku ośrodka sportowego. Od Salmopola nadrobiliśmy sporo do limitu. Sylwia i Robert szybko się posilają i ruszają, ja muszę usiąść na kilka minut dłużej, bo nogi mi już wrosły…, no wiadomo w co.  W końcu biorę bułę na wynos i napieram.

W drodze powrotnej na most pozdrawiam kilku zawodników dobiegających na punkt. Czerwony szlak wchodzi w las.  Za łąką spotykam... wracających Roberta i Sylwię. Mówią, że dawno nie widzieli oznakowań. Pokazuję im taśmę wiszącą na krzaku kilkadziesiąt metrów w dół. Chwila rozkminki. Robert posiłkuje się GPSowym śladem, który pokazuje, że jesteśmy na drodze równoległej do właściwej trasy. Czyżby ktoś przewiesił taśmę? Na skrót przez las wychodzimy na właściwy szlak.

Wygląda, na to, że to Sylwia ma z nas największe rezerwy mocy. Za nią podąża Robert, a ja na końcu starając się trzymać go w zasięgu wzroku. Gdzieś w górze podejścia znowu się zrównujemy. Las się przerzedza. Mgła też. To już jest optymistyczne. Słońce schowane za resztkami mgły, po drugiej stronie nieba wyłazi księżyc.

Jeszcze trochę płaskiego, kilka hopek i w końcu Magurka Radziechowska. Pełne dwie godziny od Węgierskiej. Po cichu liczyłem na szybciej. Robert został trochę z tyłu, ale ma dobrego GPSa, więc sobie poradzi. Zbiegamy z Sylwią w ciemniejący las.

Umawiamy się, że do końca będziemy się trzymać się razem. Mamy spokojny zapas czasu do limitu, więc postanawiamy po prostu bezpiecznie dotrzeć do mety. Szybko tracimy wysokość, wybiegamy na łąkę, pomału zapada zmrok. Pod nami, po lewej morze chmur, po nim jak statek płynie Skrzyczne z podświetloną wieżą przekaźnikową. Niesamowity widok.

Z oddali słyszymy coraz głośniejszy śpiew. Chyba nie mamy jeszcze omamów słuchowych, bo słyszymy go oboje. Po chwili dostrzegamy jego źródło tatę Roberta, wychodzącego mu naprzeciw. Sygnał przeciwmgielny odpowiada skromnie na nasze pochwały jego wokalnego talentu.

Znowu wpadamy w mgłę. Uważamy na odblaskowe taśmy, szukając odbicia w lewo z zielonego szlaku z nieznakowaną ścieżkę. Skręt jest dobrze oznakowany. We mgle trzymamy się drogi, lecz w pewnym momencie niepokoi nas brak oznaczeń. Schodzę kawałek niżej wciąż nie ma taśm. Wracam, kilkadziesiąt metrów od nas widzimy błyski czołówek. Wołamy nieznajomych, którzy okazują się całkiem znajomi Robert z rodzicami. Są na właściwej trasie, dochodzimy do nich przez las.

Rodzinna ekipa wsparcia naszego kolegi to też muszą być nieźli harpagani dotarli tu szybko pod górę i rozpracowali najtrudniejszy fragment trasy. Ostrzegają nas przed czekającą niżej ścianą zbudowaną z błota i luźnych kamieni. Tyle, że zejścia takim terenem są zwykle trudniejsze od podejść. W piątkę docieramy do najbardziej stromego odcinka. Rzeczywiście jest ciekawy. Sylwia, dotąd napierająca bez kijków, bierze jeden z moich. Ślizgamy się na błocie, bajbory wyjeżdżają spod nóg, rzucam wiąchy nie zważając na obecność dam. W ciemności i mgle trudno odróżnić ślad ścieżki od zupełnego bezdroża, jedyną orientacją są odblaskowe taśmy. Odcinek jest ekstremalny, godny rajdu przygodowego, lecz muszę przyznać, że dobrze się bawię. Robiłem już takie rzeczy na Bałkanach eksplorując nieznany teren, również w nocy, czasem obciążony worem pełnym wspinaczkowego szpeju. Pewnie nie każdemu jednak takie atrakcje odpowiadają. Sylwia naprawdę ma psyche ze stali, bo nawet nie mrugnie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce