Ironman „na raty”, czyli tercet wielkopolsko-pomorski

 

Ironman „na raty”, czyli tercet wielkopolsko-pomorski


Opublikowane w pon., 24/08/2015 - 09:39

Gdynia

Pozostały jednak już tylko dwa tygodnie do startu głównego. Po analizie poszczególnych etapów postanowiłem doszlifować jeszcze jazdę na rowerze, co było od zawsze moim słabym ogniwem. To na tym etapie mogłem ugrać najwięcej. Jak to zwykle w życiu bywa plany pokrzyżowała mi choroba i drobna kontuzja. Lecz za to pogoda okazała się wielkim sprzymierzeńcem. To był dobry deal, ponieważ po kilkudniowej przerwie zdołałem na świeżo poprawić siłę i popracować nad szybkością.

Idealnie byłoby mieć więcej czasu w tygodniu, aby znaleźć czas na dodatkową jednostkę rowerową nawet kosztem mniejszej ilości treningów biegowych. W moim przypadku takie rozwiązanie dało wymierny efekt. Zakładałem, że na dystansie half-Ironman w Gdyni prędkość przelotową na rowerze uda mi się co najwyżej utrzymać lecz realnie może spaść o ok 2-3 km/godz. Przyjąłem też założenie, że etap pływacki w morzu będzie zbliżony do tempa jaki osiągnąłem w Sierakowie, zaś tempo biegu powinno być wprost proporcjonalnie do wyniku osiągniętego w Poznaniu.

Okazało się, że wszystkie założenia były bardzo dobre jedynie w teorii. Podobnie jak oczekiwania co do samej atmosfery, która miała towarzyszyć imprezie. Już od samego początku byłem nader pozytywnie zaskoczony - strefa expo, odprawa techniczna, prezentacja elity, wprowadzenie rowerów do strefy zmian. Jak sądzę większość uczestników marzyła jednak o czymś innym - a mianowicie o niższych temperaturach, bowiem w kraju od kilku dni panowały afrykańskie upały. Choć w Trójmieście zwykle odczuwa się je nieco łagodniej to jednak temperatura 32 stopnie jest nadal mało zachęcająca dla biegaczy i kolarzy. Być może dlatego każdy ceni sobie właśnie pierwszy etap triathlonu – bowiem o wczesnej godzinie w wodach Bałtyku ciężko uronić choćby kropelkę potu, a do tego pływanie doskonale pobudza po niespokojnej nocy poprzedzającej zawody.

Gdynia pod kątem pogody okazała się nader łaskawa – po nocnych burzach na Skwerze Kościuszki odczuwało się rześkie powietrze zaś promienie słoneczne przykryte były chmurami. Gdyby nie wiatr byłaby to pogoda idealna na „życiówkę”.

9 sierpnia 2015 r. około godziny 8.00 rozpoczęła się pierwsza edycja triathlonu spod znaku Ironman w Polsce na dystansie „połówki”. Jak przyjęto na dużych imprezach triathlonowych, starty następowały „falami” w odstępach 10-minutowych. Moja grupa M35 wystartowała o 8.30. Setki zielonych czepków pojawiło się w wyznaczonym sektorze, i najliczniejsza grupa wiekowa ruszyła z plaży wprost do morza, by zmierzyć się z prawie dwukilometrową trasą pływacką.

Wody Bałtyku okazały się dla mnie nieco trudniejsze niż Jezioro Jaroszewskie czy poznańska Malta. Ale to co działo się później w mojej głowie to prawdziwa kwintesencja walki o wynik. Etap rowerowy – choć dość kręty z kilkoma agrafkami – to najlepszy mój etap kolarski jaki dotychczas udało mi się pokonać. Średnia 33 km/godz. i solidny zapas sił pozostawiony na etap biegowy dawały nadzieję na osiągnięcie całkiem przyzwoitego czasu.

Chociaż na zegarach wskazujących temperaturę widniało 31 stopni Celsjusza, udawało mi się utrzymywać tempo poniżej 5 min./km. Na ostatniej z trzech pętli trasy biegowej zrezygnowałem w ogóle z przyjmowania żelków energetycznych i uzupełniałem jedynie płyny w postaci czystej wody. Bilans kaloryczny całej imprezy to 8 żelków oraz około 1 litra izotoników wraz z ponad 1,5 litra wody. Łącznie dało to wraz ze śniadaniem oraz posiłkiem ze strefy regeneracji nieco ponad 3500 kkcal. Bilans energetyczny zakończył się więc sporym deficytem. Podobnie z resztą jak wynik końcowy.

Moim celem było załamanie „szóstki”, a wyszło całkiem przyzwoite 5h34'. Gdyby nie fatalne 46 minut pływania byłoby jeszcze lepiej – ale cóż – już wiem że za rok też będzie Gdynia. I w kolejnym sezonie także…

Nie tylko uzyskany wynik w Gdyni, lecz i cały miniony sezon był dla mnie niesamowity – zdecydowanie najlepszy, kolorowy, niezwykły i ekscytujący. Trzy triathlony, które dały łączny dystans porównywalny z pełnym Ironmanem, i na dodatek pozwoliły się cieszyć trzykrotnie z przekraczania linii mety umożliwiając podziwianie tras w trzech fantastycznych lokalizacjach.

Z drugiej strony chyba nowe logotypy zmieniły w sporym stopniu postrzeganie triathlonu oraz świadomość tej dyscypliny przez osoby nie wtajemniczone dotychczas w tę tematykę. Słowo Ironman zapewne wielu osobom będzie się od tej pory kojarzyło zdecydowanie z czymś innym niż prasowanie wygniecionych ciuchów czy spoconym fachowcem od naprawy żelazek. I będzie coraz mniej narzekania przez niedzielnych kierowców na korki uliczne spowodowane przez tych gości od Ironmana siedemset trzeciego.

Poznań i Gdynia w nowych barwach pokazały wysoka klasę w organizacji imprez triathlonowych i z pewnością dały wiele radości uczestnikom – chętnie wrócę na jedną i drugą trasę w przyszłym roku, i oczywiście wpiszę je na stałe w kalendarz najważniejszych wydarzeń sportowych podobnie jak PZU Festiwal Biegowy w Krynicy. Doskonała organizacja i piękna sceneria imprezy to walory którym nie można się oprzeć.

Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce