It's Raining Men! Debiut Dychy Zduńskowolskiej [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pon., 22/06/2015 - 08:58
Astronomiczna wiosna w ostatni dzień swojego panowania przyniosła biegaczom w Zduńskiej Woli prezent w postaci chłodnej, lekko deszczowej pogody - a więc idealnej do szybkiego biegania. Sprzyjał mu również profil atestowanej, 10-kilometrowej trasy debiutującego biegu, praktycznie płaski jak stół z wyjątkiem jednego znaczącego podbiegu na wiadukt. W zawodach, zorganizowanych przez miejscowy MOSiR wraz z grupą Rajsport Sieradz Active Team, wystartowało 225 osob.
Organizatorzy zadbali o komfort i bezpieczeństwo zawodników. Opieka medyczna, masażyści, posiłek po biegu, techniczna koszulka w pakiecie, nagrody pieniężne dla zwycięzców, a także kurtyny wodne… Choć z tych ostatnich w ostatniej chwili zrezygnowano z uwagi na naturalną „kurtynę” padąjacą z nieba podczas rozgrzewki i przez pierwsze kilometry. „To już chyba tradycja w Zduńskiej Woli, bo pamiętam, że w zeszłym roku podczas „Maksy Mili” także padało, ale nie przeszkodziło to w rywalizacji” - mówił podczas otwarcia biegu prezydent miasta Piotr Niedźwiecki.
* * * * *
W biegu wystartowali dwaj korespondenci Festiwalu Biegów: Kamil Weinberg oraz Ambasador Szymon Drab. Ten drugi przybiegł na metę minutę szybciej, wiec jego relacja najpierw:
Szymon:
Sezon biegowy w pełni, a nasze kalendarze pełne są adnotacji „ZAPISANY!” lub „START!”. Starający się startować we wszystkich lokalnych imprezach mają nie lada problem, choćby w regionie łódzkim w niedzielne popołudnie były zorganizowane 3 imprezy biegowe: Bieg Wajsówny (Pabianice), Otwarcie Ścieżek Biegowych w Bronisławowie oraz będąca tematem niniejszej relacji Zduńskowolska Dycha.
Jak to zwykle bywa z debiutującymi imprezami w małych miejscowościach – są one kameralne i nieco wolniejsi zawodnicy mogą powalczyć o wyższe lokaty, nieraz również i o podium. I choć Zduńskowolską Dychę trudno nazwać „niszą”, albowiem na starcie stanęło przeszło 200 zawodników, to tym bardziej nie można powiedzieć, by jej poziom odbiegał od wielkomiejskich zawodów.
Dla mnie taka pogoda była wręcz idealna do szybkiego biegu. Postawiłem wszystko na jedną kartę i pomimo duuuużych braków treningowych postanowiłem pobiec w tempie oscylującym wokół życiówki. Pierwsze dwa kilometry bardzo dobre, samopoczucie również. Dołączyło wtedy do mnie dwóch towarzyszy, którzy nie opuszczali mnie do 6 kilometra. Jeden z nich „towarzysz kolka śledziona” oraz „towarzysz kolka wątroba”. Jak się można spodziewać, tempo drastycznie spadło, a wynik dalece odbiegał od zakładanego. Mimo wszystko jestem zadowolony, biorąc pod uwagę, że dzień wcześniej przebiegłem mocną 5-tkę w ramach Parkrun Łódź doprawioną 15-kilometrową wycieczką biegową (Szakale śladami natury – relacja niebawem)
Trasa biegu wręcz idealna do bicia rekordów życiowych. Przynajmniej dzisiaj. Niemalże płaska jak stół (za wyjątkiem jednego podbiegu), zero wiatru i przyjemny chłód, który towarzyszył nam po deszczu. Ja rekordu nie poprawiłem, ale wielu zawodników z pewnością!
Kamil:
Asfalt usiany był... odklejonymi numerami startowymi, które nie wytrzymały próby wody. Zamiast tradycyjnych przypinanych agrafkami, otrzymaliśmy bowiem numery w postaci naklejek na koszulki, i dla niektórych z nich tak się to skończyło. Kolejnym nietypowym rozwiązaniem była obecność na tak krótkim dystansie zajęcy, prowadzących zawodników na czasy 45, 50, 55 i 60 minut.
Jak się wkrótce okazało, byli oni bardzo potrzebni, gdyż brakowało oznaczen kilometrów i Ci bez gps-ów musieli biec na czuja. Pierwsze kilkaset metrów przebiegłem więc z balonikami na 45 minut, później stopniowo im odskakując i kontrolując zwiększającą się między nami odległość. Deszcz przestał padać, a nawet chwilami wychodziło słońce.
Jedynym oznaczeniem dystansu po drodze była namalowana na asfalcie kreska na półmetku. Czas na niej złapałem 22:20, choć zając wydawał sie być sporo dalej niż 10 sekund z tyłu. Tuż za nią zacząłem doganiać mojego rzeźnickiego partnera Krzyśka, z którym się często nieformalnie ścigamy ze zmiennym szczęściem. Urwał mi się ponownie na podbiegu na wiadukt nad S8 na 7 km, lecz doszedłem go znów kilka minut później. Zmęczony mocnym tempem przez cały dystans, nie miałem już sił na sprinterski finisz i zakończyłem z czasem 44:38 netto, kilkanaście sekund przed przyjacielem i wiecznym rywalem.
Zabrakło sporo do majowej życiówki, ale zrobiłem swój najlepszy wynik na atestowanej trasie. Zegarki niektórych zawodników wskazywały jednak na mecie nawet 10,15 km. Jeszcze więcej zamieszania wprowadziły wywieszone później przez organizatorów wydruki wyników, których tytuł głosił: „I ZDUŃSKOWOLSKA DYCHA - 10,1 KM”. Zrobiliśmy wielkie oczy - to był w koncu atest czy nie było? Kilka godzin potem zostało jednak podane, że to była literówka...
* * * * *
Dwaj najszybsi panowie musieli chyba przed startem wysłuchać piosenki z filmu o Bridget Jones, gdyż w deszczowej aurze uzyskali miażdżącą przewagę nad resztą stawki. Pierwszy linię mety przekroczył zeszłotygodniowy zdobywca tytułu Mistrza Polski w ulicznej „piatce” Artur Kozłowski, również ambasador Zduńskowolskiej Dychy, z wynikiem 33:06, przed Szymon Halczakiem (33:15). Trzecie miejsce należało zaś do klubowego kolegi Szymona Halczaka – Kamila Barona (36:15). Najszybsza z pań, Martyna Balcerzak, uzyskała czas 44:27 i wyprzedziła Katarzynę Jeziorną (47:28) oraz Annę Zalewską (47:59). Podane wyniki to czasy brutto, gdyż tylko takie zostały dotychczas podane. Pełne wyniki dostępne są w naszym KALENDARZU IMPREZ.
Mistrz Artur po dekoracji znalazł chwilę na porównanie biegu sprzed tygodnia i dzisiejszego. Jak stwierdził, tydzień to sporo czasu na regenerację, więc udało mu sie dobrze pobiec oba razy, chociaż upał na Ursynowie dał się we znaki. Dziś była taka pogoda jaką uwielbia, więc biegło mu się doskonale, choć zawody były wymagąjace dzięki dobrym rywalom. Jego głównym wiosennym startem był maraton, a piatkę i dychę przebiegł na „resztkach oparów” z przygotowań do królewskiego dystansu, jak sam powiedział. Wszyscy chcielibyśmy tak biegać „na oparach” - gratulujemy wszechstronności!
Na trasie ścigaliśmy się z bardzo licznymi pomarańczowymi koszulkami drużyny Rajsport Active Anton Team z Sieradza, która współorganizowala bieg. Jako team istniejemy od pół roku i nie tylko biegamy, ale również jeździmy na rowerze, pływamy, nurkujemy i latamy! - powiedziała na mecie Jowita. Jej siostra Ania wraz z kilkorgiem innych członków drużyny startowali kilkanaście godzin wcześniej w Nocnym Półmaratonie Wrocławskim, co nie przeszkodziło im teraz pobiec w Zduńskiej Woli.
Najwięcej braw zebrali dwaj zduńskowolscy strażacy, Konrad Filipczak i Maciej Wojnar, którzy ukończyli bieg w pełnych kombinezonach i hełmach. Biegają tak jak pracują, w strażackiej rocie, czyli we dwojkę. Konrad już wcześniej biegł w ciężkim służbowym stroju w Rakoniewicach w zawodach o Puchar Komendanta Głównego Straży Pożarnej. Równie chętnie, a nawet częściej biegają jednak w cywilu.
Ogólnie debiut Zduńskowolskiej Dychy można zaliczyć na plus. Niedociągnięcia na pewno zostaną poprawione w przyszłych edycjach, a trasa - jedna z najszybszych w regionie łódzkim - z pewnością będzie przyciągać jeszcze więcej walczących o życiówki zawodników.
Kamil Weinberg, Szymon Drab