Jaro Bieniecki: Pokonałem Runmageddon Hardcore!
Opublikowane w sob., 29/11/2014 - 12:26
Maszyny startowe były ustawiane godzinę później, więc wystartowałem sprzed dwóch palików oznaczających miejsce, gdzie zaczniemy jutro wyścig. Ruszyłem szybko, żeby się rozgrzać, a więc skok przez żywopłot i już pędzę do pierwszego jeziora. I tu pierwsze zaskoczenie: centymetrowa tafla lodu, którą muszę łamać butami, a dopiero potem stawiać nogę, bo inaczej łamiący się lód kaleczy mi goleń (a nie chcę przecież wyglądać jak jeden z byłych prezydentów w Charkowie...). Przechodzenie przez lodowatą (a może „lodową”) wodę zajmuje mi więc ponad minutę. Kości trzeszczą, palców nie czuję, krew mi leci z łydki i zaczynam kombinować, jak tu przeżyć kolejne 20,5km… Po wyjściu z wody już jest lepiej, kolejne jeziorko już nieco płytsze, więc idzie szybciej, chociaż łamiący się lód ciągle daje się we znaki. Wiem, że za chwilę czekają mnie kolejne przeszkody z wodą i jakoś mnie nie cieszy ta myśl…
Tam, gdzie dolewaliśmy wodę jest łatwiej, bo lód cieńszy, ale mam już ochotę na przeszkodę bez odmrażania palców. Proszę bardzo! Pierwsze zasieki – szkoda softshella, ale co tam! BTW, nie ubierajcie się w żaden ciuch z kapturem na trasę, bo pod drutem kolczastym przeszkadza.
Wybiegam ze strefy LAS PÓLNOCNY i czeka na mnie wał ziemny, na który kilka razy będę wbiegał przed stertą opon. Poszło łatwo, więc cisnę dalej – Arek jedzie obok i krzyczy, że mam 15km/h. To możliwe tylko na początku trasy i dlatego, że mamy fragment po trawie. Wiem, że to nie potrwa długo, więc w las, i na trawę, i w las i pionowe zasieki, i znowu na trawę, i w las itd. aż do worków z piaskiem. Bez przewodnika mam trochę kłopot, gdzie biec; poza tym robi się już szaro, więc gorzej widzę linki oznaczające trasę w lesie… Pętla przez las daje radę – Dzik się spisał ustawiając ją. Teraz długa prosta, pierwsza ściana, końska przeszkoda i już można wskakiwać na Tarzana. Nalaliśmy pod niego sporo wody, więc albo przechodzicie na rękach po tej poziomej drabinie, albo wpadacie po pas… W razie czego, nie przejmujcie się – za kolejne 3km wszyscy będą mieli mokre tyłki!
Teraz trochę błota, 5-metrowy dach i ściana z opon. Wbiegam na dach i przerzucam łańcuchy na drugą stronę, żeby zaznaczyć, że przed imprezą trzeba je skrócić – Hardcore to Hardcore w końcu! Moja myśl zyskuje potwierdzenie już 100m dalej – znowu muszę łydkami rozbijać lód, a to boli. Na szczęście jest Arek, który krzyczy: Jaro wracaj tu na chwilę, bo Marek chce, żebym cyknął Ci jakąś fotę na fejsa! OK… Promocja musi być!
Za wodą równoważnia, czyli 20 metrów 8-centrymetrowej kładki nad wodą. Przecież byłem na niej ze 30 razy, więc nie spadnę, prawda? No chyba żeby... Pode mną metr lodowatej wody, więc upadek miałby spore konsekwencje, ale postanawiam o tym nie myśleć, więc nie wpadam i lecę dalej. Ściana 2,7m to pikuś, gorzej, że za chwilę znowu będę musiał wodą. Hmmm, jest już prawie ciemno a na ruiny chciałbym zdążyć widząc cokolwiek, więc chyba ominę tę wodę… i pewnie tak bym zrobił, gdyby nie Dzik wbijający w woderach paliki w wodzie. Przecież trzeba podejść przybić piątkę! Zwłaszcza, że wchodząc staranował lód i nie muszę haratać sobie łydek! Przy wyjściu z wody Arek z aparatem, więc biorę do ręki kawałek lodu, bo nie mam wątpliwości, że polubicie taki obrazek. Usmiech, cyk, „czekaj jeszcze chwilę, zrobię jeszcze kilka”, wrrrrrr, uśmiech, cyk i biegniemy dalej… Trochę mi brakuje Crussadersów i opon, ale te elementy pojawią się dopiero za jakiś czas, więc mam luźniej, niż zawodnicy. Może powinienem zrobić burpeesy? Eee tam, nadrobię później!
- Arek, gdzie ta przeszkoda linowa, miała tu być!
- No właśnie minąłeś!
- F**k!
No to wracam. Tylko jak ja mam po niej wejść!? Dali nam tu cienkie liny!
- Arek, dzwon do Kuby, niech załatwi z dostawcami, żeby wymienili na grubsze, a ja biegnę dalej!