Kiedy 1 raz to za mało, czyli 3x Śnieżka = 1x Mont Blanc
Opublikowane w wt., 19/08/2014 - 09:39
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zapowiedź tego biegu nie zastanawiałem się ani chwili. Idealny termin (3 tygodnie przed Biegiem 7 Dolin), idealne miejsce, idealne przewyższenie (3000 metrów) na ostatni tak długi trening przed wyjazdem do Krynicy. Ziarno wątpliwości zostało tylko zasiane kiedy zorientowałem się, że impreza odbywa się w ten sam dzień co Izerska Wielka Wyrypa. Wybitnym nawigatorem nie jestem, a na dodatek potrzeba mi było treningu z dużym przewyższeniem. Wyrypa niekoniecznie to gwarantowała, dlatego w tym roku wybór ostatecznie padł na Karpacz.
Relacja Michała Kołodzieja, Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.
Poczułem ostatnimi czasu mocny przypływ formy. Biorąc pod uwagę ostatnie treningi oraz zakładając, że pogoda będzie sprzyjająca, wyszło mi, że są realne szanse na zamknięcie się w 8 godzinach (deklarowany dystans to 57 kilometrów ). A w ogóle to wiecie o jakim biegu mowa?
3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc to bieg, który zakłada, że trzykrotne zdobycie Śnieżki (według najnowszych czeskich pomiaru ma 1603 metry) to tak jakby zdobyć Mont Blanc – stąd nazwa. Żeby nie było za nudno to za każdym razem drogę „do góry” pokonuje się innym szlakiem. Zbieg prowadzi cały czas tym samym szlakiem. Do wyboru są także dystanse: MINI (1 raz na Śnieżkę) i ŚREDNI (2 razy na Śnieżkę).
W Karpaczu pojawiliśmy się około godziny 7:30, kiedy to w biurze zawodów nie było jeszcze absolutnie żadnych kolejek. Wyszło na to, że chyba byliśmy pierwsi. W spokoju ulokowaliśmy się na sali gimnastycznej, gdzie w spokoju można było przygotować się na dzisiejszą katorgę. Od rana padał deszcz – raz mocniej, raz mniej, ale ciągle padał. Z tego powodu przybywający uczestnicy podzielili się na dwie frakcje nazwane przeze mnie „deszczosceptycy” oraz „deszczoentuzjaści” – ja rzecz jasna zaliczam się do tej drugiej, a jeśli ktoś chce poczytać jak dramatyczne rzeczy robi ze mną upał to odsyłam do ostatniej relacji z Maratonu Gór Stołowych. Punktualnie o godzinie 9:00 wyruszyliśmy z centrum Karpacza aby po raz pierwszy zdobyć Śnieżkę.
Cel pierwszy – Sowia Przełęcz
Byłem tu z kolegą Bartkiem dwa tygodnie wcześniej na małym rekonesansie, bo ze wszystkich szlaków prowadzących na Śnieżkę od polskiej i czeskiej strony nie znałem właśnie tylko tego jednego. Wiedziałem więc dokładnie czego się spodziewać. Zakładałem, że do schroniska Jelenka oszczędzam tyle sił ile się da, a potem przyspieszam. Plan zrealizowałem. Po krótkiej wspinaczce za Jelenką uczepiłem się chłopaka biegnącego na dystansie Mini i powiozłem się jego tempem aż na samą Śnieżkę. Na szczyt dotarłem dokładnie w 1 godzinę i 30 minut. Zbieg wydawał się prosty jednak z uwagi na rodzaj nawierzchni i ciągle padający wcale taki nie był. Trzeba było mocno uważać. Biegnąc w dół zobaczyłem Bartka, z którym delikatnie rywalizowałem i wyszło mi, że jest jakieś 3 minuty za mną. Miałem też świadomość, że na trudnych zbiegach jest trochę szybszy niż ja, więc kiedy w Białym Jarze podłoże zmieniło się w szutrową drogę, ruszyłem cała naprzód tempem, które sprawiało, że bolały mnie podeszwy. W Karpaczu byłem po 2 godzinach 17 minutach i nie czułem nawet najmniejszych oznak zmęczenia. Zaraz po mnie dotarł Bartek i na drugą pętle ruszyliśmy razem.