Maniacka Dziesiątka: Goniąc za życiówką [ZDJĘCIA]
Opublikowane w sob., 19/03/2016 - 17:13
Mimo, że pula pakietów została zwiększona do 5000, chyba nikt nie spodziewał się, że rozejdą się one szybciej niż rok temu. Tymczasem zaledwie jedną dobę trwały zapisy do tegorocznej Maniackiej Dziesiątki.
Relacja Marka Pfajfera, Ambasadora Festiwalu Biegów
Jedna z największych imprez biegowych w Polsce każdego roku przyciąga nie tylko mieszkańców Poznania i okolic. Biegacze przyjeżdzają z całej Polski. Niejeden biegacz od tego startu zaczyna swój sezon. Szybka atestowana trasa dla wytrenowanych jest wręcz gwarantem rekordów życiowych.
Pogoda od rana zapowiadała się wspaniała. Nie było mocnego wiatru, słonecznie. Nieco później słońce co prawda zaszło, ale nie wpłynęło to na temperaturę. Nic tylko biegać!
Rwało na zawody. Nie mogłem usiedzieć w domu. Efekt - na miejsce dotarłem 3 godziny przed startem. Nad Maltą, gdzie zlokalizowano biuro zawodów od rana tłumy. W biurze zawodów wszystko szło sprawnie. Ja większość czasu przed startem spędziłem w budynku z szatnią.
Moim celem na dziś był rekord życiowy. Do pobicia rekord z ubiegłego roku z Biegu Europejskiego w Gnieźnie - 39:25.
Jeszcze przed biegiem głównym rozegrano biegi dziecięce. Dzieciaki rywalizowały na dystansach 100, 300, 500, oraz 1000m. Miło było popatrzeć na biegowy narybek.
Im bliżej godziny startu, tym atmosfera gęstniała. Tłumy, wszędzie tłumy kolorowych strojów biegaczy, uśmiechnięci, skoncentrowani, nie mogąc się już doczekać kiedy ruszymy w kierunku centrum Poznania.
Start zaplanowano na 12:00, jakiś mocny kilometr od biura zawodów. Każdy mógł sobie spokojnie zrobić rozgrzewkę, potruchtać przed biegiem. I ja tak zrobiłem. Krótka zaprawka i długo oczekiwany moment startu.
Ustawiłem się w swojej strefie czasowej. Wystrzał startera i biegniemy. Chcąc zrealizować swój cel musiałem biec szybko. Nie było się co zastanawiać, czy wolniej, czy szybciej - po prostu biec na tyle, na ile mnie stać. Najważniejsze to pobiec dobrze, utrzymując - mniej więcej - równe tempo. Wynik przyjdzie sam - kalkulowałem.
Założyłem sobie wynik poniżej 38 minut. Wiem, że na tyle było mnie stać. Kiedy po pierwszym kilometrze zegar pokazał tempo ok 3:40 min/km i czułem się świetnie, pomyślałem, że może być jeszcze lepiej - może poniżej 37 minut? Ale to dopiero pierwszy kilometr. Nie mogłem doprowadzać do siebie takich myśli, bo one są najgorsze. Tylko biec przed siebie.
Na trasie było kilka fajnie zorganizowanych stref muzycznych. Zespoły - znane biegaczom między innymi z ostatniego maratonu w Poznaniu - naprawdę dodawały nam energii. Do tego grupy również kibiców wspierających nie tylko swoich członków rodzin, znajomych, ale każdego z nas.
Kiedy wybiegaliśmy z centrum miasta, z powrotem nad Maltę, zrobiło się już naprawdę ciepło. Wiosennie. Gdzieś tam delikatnie zawiewał wiaterek. Każdy z nas był świadomy, że ostatnie 2 km, te nad jeziorem maltańskim, mogą być trudne, że może powiać mocniej. Rzeczywiście troszkę tam wiało, ale każdy widząc w oddali metę dawał z siebie resztki sił. Ja starałem się też podrywać, by choć parę sekund urwać z czasu na mecie.
W końcu upragniony finisz. Elektroniczny wyświetlacz pokazał mi czas troszkę powyżej 37 minut. Ale wiedziałem, że to czas brutto. Dla nas, amatorów liczył się czas netto.
36:50!
Wynik, o którym mogłem kiedyś tylko i wyłącznie marzyć, śnić, stał się jawą!
Przechodząc obok innych biegaczy było widać radość nie tylko z osiągniętej mety, ale również z wyników. Bieg ukończyło 4671 biegaczy - wielu z nowymi rekordami życiowymi. Taka jest właśnie Maniacka Dziesiątka.
Marek Pfajfer, Ambasador Festiwalu Biegów
fot. Joanna Mazurek, Grzegorz Urbańczyk, Marek Pfajfer