Maraton Jerozolimski: Bieg górski w środku miasta!

 

Maraton Jerozolimski: Bieg górski w środku miasta!


Opublikowane w pon., 16/03/2015 - 14:17

Jak biec?

Kiedy zadzwonił budzik było jeszcze ciemno. Szybki prysznic, dwa banany, kawałek bułki, herbaty i mogłem ruszyć na start. Minąłem Bramę Jaffa i wyszedłem ze Starej Jerozolimy. Ku mojemu zaskoczeniu, na ulicach miasta nie zobaczyłem zbyt wielu zmierzających na zawody biegaczy.

Jerusalem Marathon to ciągle rozwijająca się impreza. Nie ma ani długiej tradycji, ani kilkudziesięciotysięcznej frekwencji. W tegorocznej edycji wystartowało 1,5 tysiąca maratończyków, kilka razy więcej było uczestników krótszych dystansów, towarzyszących zmaganiom. Wśród biegaczy było ośmiu Polaków.

Kiedy zmierzałem na linię startu zastanawiałem się jak biec, według jakiej strategii, na jaki czas. W normalnym maratonie byłem w stanie powalczyć o 3:10:00. Ale jak to przeliczyć na Jerusalem Marathon, gdzie suma przewyższeń to aż 600 metrów?

Postanowiłem biec na 3:25:00. Jednak cały czas nie byłem pewny swojego wyboru. Moje wątpliwości wzmogły się kilka minut przez wystrzałem startera, kiedy zobaczyłem, że pierwszy pacemaker biegnie z tabliczką na 3:30:00. Wokół niego zgromadziła się grupka ok. 20 biegaczy i stali oni bezpośrednio za elitą. Pytałem sam siebie, a gdzie „zające” na 3:00:00, na 3:10:00, 3:20:00? O co tu chodzi?

Maraton jak kolejka górska

Trzy, dwa, jeden, start. Ruszyliśmy. Nie minęło kilkaset metrów, a już zaczęliśmy się wspinać. Po tygodniowym pobycie w Jerozolimie byłem świadomy, że to nie będzie trasa jak w Berlinie. Mogłem zapomnieć o drodze płaskiej jak stół. Tu mieliśmy wzgórza, które trzeba było po prostu zdobywać. Wiedzieć to jedno, ale doświadczyć tego to drogie. Podskórnie cały czas liczyłem, że nie może być aż tak źle. Że po podbiegu i zbiegu pojawi się fragment wypłaszczenia, gdzie znajdę odpoczynek. Szybko okazało się, że jestem w wielkim błędzie.

Maraton Jerozolomski można porównać do kolejki górskiej. Tu cały czas jest góra i dół, podbieg i zbieg. I znowu góra i dół, i znowu podbieg i zbieg. Na 42 km znajdzie się może jeden, dwa km płaskie. Cały czas trzeba kontrolować tempo. Wiadomo, że na podbiegach trzeba zwolnić, ale z kolei na zbiegach nie można za bardzo szaleć. Dla nowicjusza na tych zawodach, który w dodatku ma swoje ambicje było to nie lada wyzwanie.

Od początku nie było łatwo. Zacząłem z tempem 4:25 min/km. Niby w miarę wolno, ale biegnąc pod górę mocno zakwasiłem sobie mięśnie. To tak jakby zacząć Maraton Warszawski od ul. Belwederskiej. Tylko dwa, trzy razy dłuższej. Niestety już na starcie zrobiłem błąd. Zamiast trzymać się grupy na 3:30:00, pobiegłem trochę szybciej. Moim azymutem był pewien biegacz z Danii, który wydawało mi się, że biegnie na podobny co ja czas. I tak na następnych kilometrach raz ja biegłem z przodu, raz on. Po drodze zaliczaliśmy jeden, drugi, piąty, jedenasty podbieg. W pewnym momencie przestałem liczyć. Z czasem przestałem patrzeć też na zegarek i upływający czas.

Pojawiła się „ściana”

Na jakimś 12. km dogoniła mnie grupa z pecamakerem na 3:30:00. Postanowiłem, że dołączę do niej. Liczyłem, że w ten sposób łatwiej będzie mi się będzie biec. I tak przez godzinę było. – Jesteś z Polski? Co sądzisz o naszym biegu – zagadnął mnie w pewnym momencie „zając”. – Jest strasznie. To jest prawdziwy bieg górski tylko po asfalcie – odpowiedziałem. Po czym zapytałem: – Do czego można porównać 3:30:00 na tej trasie? – To jakieś 3:10:00 na klasycznym maratonie – stwierdził.

Mijały kolejne kilometry, a ja byłem coraz bardziej zmęczony. Z dużym trudem przychodziło mi dotrzymywać tempa grupie. Traciłem na podbiegach, a dochodziłem na zbiegach. Wbiegliśmy do Starej Jerozolimy. Jedna, druga uliczka, po czym ostry skręt w prawo, potem w lewo. – Jakby podbiegów było mało mamy dodatkową atrakcję, zakręty – pomyślałem z sarkazmem kiedy trzeba nawrócić o 180 stopni.

Na 25. kilometrze przed 40, 50, a może 169 podbiegiem, grupa mi uciekła. Nie miałem już sił jej gonić. Jeszcze przez 5 km starałem się trzymać w miarę dobre tempo, a potem wszystko się posypało. Pojawiła się „ściana”. Było coraz cieplej, a ja miałem coraz mniej sił...

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce