"Maraton Warszawski po 5 latach. Co się zmieniło?" Relacja Ambasadora Festiwalu Biegowego
Opublikowane w wt., 01/10/2013 - 12:28
- Równo pięć lat temu – 28 września 2008 roku ukończyłem swój pierwszy maraton. Jak wskazuje termin, nie mógł to być inny bieg niż XXX Maraton Warszawski. Czas na mecie 4:37:25 (netto). Bieg wspominam jako bardzo wymagający i taki, który wyciągnął ze mnie wszystkie siły. Od tamtej pory wiele się zmieniło – pisze Janusz Milczarek, Ambasador Festiwalu Biegowego, uczestnik tegorocznego, już XXXV Maratonu Warszawskiego.
Moja przygoda z bieganiem nabierała tempa z każdym startem. I tak, gdy w 2008 roku w startach przebiegłem „tylko” 178 km, to trzy lata później prawie 4 razy więcej – 654 km. Do dnia dzisiejszego ukończyłem już 15 maratonów, zdobywając „ po drodze” Koronę Maratonów Polskich w latach 2009-2010 oraz 35 półmaratonów i wiele innych biegów na różnych dystansach.
Przed sezonem letnim 2013 - postanowienie – start w 35. Maratonie Warszawskim. Rozpisany trening i dużo, mimo wakacji, poświęcenia czasu i 1000 treningowych kilometrów w nogach.
I nadszedł ten dzień. Do stolicy pojechaliśmy już w sobotę. Wiadomo, odbiór pakietów, dobrze przespana noc, magiczne śniadanie i na Stadion Narodowy. Wraz z przyjaciółmi zameldowaliśmy się już o 7 rano. Atmosfera podgrzewała się z minuty na minutę. Coraz więcej biegaczy i kibiców.
O godzinie 8:30 Przemysław Babiarz, witając się przede wszystkim z biegaczami, rozpoczął odliczanie czasu przedstartowego. Atmosfera gęstniała, biegaczy przybywało, kibiców również. Zaczęły się rozgrzewki, ostatnie zasilania węglowodanami i wizyty w miejscach, które każdy biegacz przed startem musi (lub powinien) odwiedzić…
Według organizatora pakiety odebrało około 12 tysięcy uczestników.
Na platformie głównej pojawia się Wanda Panfil, mistrzyni świata na królewskim dystansie. Zdobyła ten tytuł w 1991 w Tokio z czasem 2:29:53. W kilku słowach pozdrowień zagrzała do walki nie tylko
z dystansem, ale przede wszystkim z własnymi słabościami. W duszy mojej radość – pochodzimy przecież z jednego miasta - Tomaszowa Mazowieckiego.
Nieuchronnie zbliżała się godzina startu XXXV Maratonu Warszawskiego. Punktualnie o 9:00 na trasę wyrusza elita i biegacze ze strefy czerwonej i żółtej. Po ostatnim „żółtym” zawodniku, przyszła kolej na strefę zieloną, w której i ja się znalazłem.
Sam przebieg trasy bardzo przyjemny. Dużo kibiców, zespołów muzycznych, transparentów, „ściana” ze styropianu do pokonania (rozbicia), doping na punktach odżywania i odświeżania. Widać, że stolica żyje tym biegiem. Temperatura, chyba najlepsza, jaką można sobie wymarzyć, ok. 7 stopni Celsjusza, wiatru prawie nie ma, wysoka wilgotność po sobotnich opadach – a po godz. 11:00 nieśmiało wygląda słońce…
I tak po 3 godzinach 35 minutach i 22 sekundach docieram na metę na Stadionie Narodowym, zmęczony, ale z nową „życiówką”. Chyba nieźle, ponad godzinę szybciej niż pięć lat temu - a przecież o pięć lat starszy …
Na starcie na Moście Poniatowskiego stanęło 11834 biegaczy. Bieg na Piątkę ukończyło 3161 osób. Metę 35. PZU Maratonu Warszawskiego przekroczyło 8506 biegaczy. To rekord frekwencji!
A potem jeszcze jakieś zdjęcia i powrót do Łodzi. Wieczorem odebrałem kilkanaście telefonów, sms-ów i maili z gratulacjami. To było bardzo miłe.
Janusz MILCZAREK - Ambasador Festiwalu Biegowego