Mocno przygodowy Chudy Wawrzyniec Ambasadora [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pon., 11/08/2014 - 15:43
Nie ma rzeczy niemożliwych
Nie wiem, kiedy się ocknąłem - zobaczyłem tylko wolontariuszkę, która zakładała mi na rękę opaskę uczestnika trasy 80+. Uświadomiłem sobie w tym momencie, że mam tylko jedno wyjście: "Musisz wstać Marek, musisz wstać i iść dalej, bo wiem, że nie możesz biec, ale wstań i idź! Idź i pokaż wszystkim, że nie ma rzeczy niemożliwych."
Co miałem zrobić?! Wstałem podpierając się rękoma, uśmiechnąłem się tylko do wolontariuszki i poszedłem, do schroniska na Rysiance, do którego zostało około 2km. Ratowała mnie już tylko myśl o Coli, którą tam sobie kupię. Warto tu wspomnieć o tym, że aby dojść do schroniska na Rysiance dołożyłem sobie trasy, bo schronisko nie było po drodze. Wypijając Colę jednym duszkiem człapię dalej na Hale Lipowskie.
Wycieczka do piekła
Raz dwa i byłem, bo Cola mnie trochę odnowiła, ale dalej utrzymywałem tylko marsz. Z Hali Lipowskiej czekał już tylko zbieg w dół. Bieg - ale nie dla mnie. Dla mnie to była wycieczka do piekła. Marsz raczej nie ustawał czasami uskakiwałem na jednej nodze, dając odpocząć lewemu kolanu. Te odpoczynki sprawiły, że od czasu do czasu starałem się kawałek podbiegać. Udawało się co prawda na krótko, ale się udawało! Walcz Marek, walcz!
Mimo sporej ilości osób, która mnie wyprzedzała, starałem się już nie załamywać. Bałem się tylko o Karola, bo bardzo długo już poruszałem się w ślimaczym tempie a jego dalej nie było. Przyszedł czas, w którym usłyszałem głosy dochodzące z mety, tym razem niewiele mi to jednak pomogło.
Maszeruję… mijam ostatni PK8... Słyszę: "Do mety zostało ci 2,5 km nie poddawaj się!". Heh zaśmiałem się tylko, ale nie chciało mi się już nic komentować. Wyprzedził mnie w tym momencie biegacz, u którego na plecaku zauważyłem zamrażacz - był na tyle miły że podzielił się - zmroziłem kolano, podziękowałem i kolega pobiegł dalej. A ja dalej powoli maszerując zaczynam odczuwać lekka ulgę na kolanie, no i proszę biegniemy Marek!
Ale to nie wszystko
Nie na długo zdały się moje radości... Bardzo już zmęczony zbaczam z trasy nadrabiając około 1km. Jak by tego było mało, to poza trasą wpadam w leśne dziady, zaliczając upadek wbijam sobie w ręce kilka drzazg! No nie…. Coś jeszcze chce się dziś wydarzyć!!!
Wracając na trasę spotykam Karola!!! "No stary, jesteś!" - pomyślałem. Zapytał mnie co się stało, więc opowiedziałem mu o swoich przypadkach po drodze i tak już razem maszerowaliśmy do mety. Zobaczyliśmy ją, gdy zostało jeszcze jakieś 800m. "Dobra Karol, lecimy bo wstyd mi już dziś!" i zbiegliśmy z góry: asfalt, zakręt mostek, złapaliśmy się tylko za łapy i wbiegliśmy razem na metę.
Wręczono nam medale, do Karola podbiegła Justyna, a ja spuściłem tylko głowę w dół próbując się szybko ukryć gdzieś w kącie i rozpłakać jak dziecko. Nie dało jednak rady - fale znajomych z gratulacjami nie miały końca. Co miałem robić? Pogadałem ze wszystkimi i okazało się, że uzyskaliśmy mimo wszystko bardzo dobre 85 i 86 miejsce z czasem 13h9'. Okazało się, że pogoda poniszczyła wszystkich, wiele osób zrezygnowało i skręciło na trasę 50+. Mimo wszystko jest to mój najgorszy czas w tym biegu.
Teraz już tylko zanurzyliśmy się w letniej rzece i delektowaliśmy się piwem…
Mam być zadowolony, czy mam ten bieg uznać za swoja największą porażkę?
Sam nie wiem…
P.S.! Dominika - gratulacje za zajęcie 3. miejsca wśród pań, dzięki za wspólna walkę i wzajemne wsparcie na trasie.
Amen.
Marek Grund - Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój