Nadludzki wysiłek Ambasadora - Rzeźnik i Visegrad w jeden weekend
Opublikowane w czw., 26/06/2014 - 10:34
Do Cisnej zbiegamy w czasie 5:06, w niezłej formie, z 45 min. zapasem czasu. To pierwszy przepak, gdzie zostawiam wierzchnie ubranie, jedzenie i nadmiar picia. Zostaje tylko 0,5 l coli i kilka batoników a ja dalej biegnę już w samej krótkiej koszulce technicznej. Janusz zabiera kijki do NW. Po krótkiej przerwie wyruszamy dalej na trasę. Od razu zaczyna się forsowne podejście, Janusz dzieli się ze mną swoimi kijkami, będzie trochę lżej podchodzić.
Z wysiłkiem podchodzimy na kolejne góry Małe Jasło (1097m), Jasło (1153m) i Ferczata (1102m) – jest naprawdę wysoko i ciężko. Dystans maratonu mijamy po około 8 godz. W ogóle w tym biegu zarówno czas jak i dystans płyną jakoś inaczej. Na 40 km stwierdziliśmy, że nie jest tak źle bo już z górki i zostało tylko 38 km. Z Fereczatej zaczyna się długi zbieg do Smereka na kolejny przepak.
Około 48 km dopada mnie kryzys, maratońska ściana to pestka. Czuję, że już nie mogę iść, nie mam siły na zejście, kolana już nie trzymają. Podpieram się resztką sił na kijku i jakoś pokonuję kolejne stopnie uciążliwego zejścia. Na szczęście do punktu kontrolnego jeszcze daleko, więc nie mogę się wycofać z biegu a zejść i tak muszę, bo nie będę tu przecież nocował. Na 50 km zaczyna się łagodniejsze zejście, Droga Mirka, początkowo szutrowa, później asfaltowa. Idziemy wolno z Januszem i czuję, że siły powoli wracają.
Do przepaku w Smereku docieramy w czasie 9:43 mamy jeszcze 45 min. zapasu. Po krótkim odpoczynku i wymianie butelek ruszamy dalej. W zasadzie już jesteśmy pewni, że dojdziemy do mety, pozostało tylko 22km, na tym biegu dystans odbiera się jakoś inaczej. Znowu forsowne wejście na wysokie szczyty Smerek (1222m), Osadzki Wierch (1253) to już Połonina Wetlińska z widocznym na samym końcu schroniskiem Chatka Puchatka (1228m). Marsz jest coraz trudniejszy, kamienista ścieżka jest bardzo nierówna i wciąż się wznosi a siły z kolei jakby opadają. Co chwila potykamy się, co przenosi się bólem na całe ciało, szczególnie na obolałe kolana, na szczęście kije trochę ratują sytuację.
Wieje bardzo zimny wiatr, mimo pełnego słońca mam zgrabiałe ręce. Nasze zegarki już odmówiły posłuszeństwa, wyłączają się jeden po drugim, nie możemy nawet kontrolować czasu. Za schroniskiem zaczyna się ostre zejście. Drogowskaz informuje, że do Berechów Górnych jest 1,5 h a my nie mamy tyle czasu. Zejście jest strome i bardzo uciążliwe, po bardzo wysokich, terenowych stopniach. Kolana już nie trzymają, podpieram się na kijku i zsuwam się po drewnianej poręczy. Z trudem docieramy do ostatniego punktu kontrolnego w czasie 13:25 czyli zostało nam 5 min. zapasu.
Pozostaje jeszcze ostatnie 8,9 km do przejścia, nie wiadomo czy zdążymy w czasie, ale po krótkim odpoczynku wyruszamy dalej do Ustrzyk Górnych. Znowu nieprawdopodobnie strome podejście na Połoninę Caryńską na wysokość 1297m – nasza grupa porusza się z widocznym trudem, noga za nogą. Po wyjściu z lasu widok zapierający dech w piersiach: zielona połonina, ostre słońce i rozległy widok na całą okolicę. Widać też ścieżkę, która wciąż stromo wśród kamieni wije się nieubłaganie w górę. To dopiero połowa podejścia. Z niemałym trudem docieramy na szczyt Połoniny Caryńskiej. Widać już zejście – ścieżka początkowo jest dość łagodna, później uciążliwie stroma, pełna wysokich stopni, korzeni i nierównych kamieni.
Gnani siłą grawitacji i przypływem adrenaliny przemy uparcie w dół. Zejście przez las dłuży się w nieskończoność – już widać jaśniejsze tło lasu ale to wciąż nie koniec zejścia, szlak cały czas stromo meandruje w dół. Kilku zawodników mija nas biegnąc z trudem. W końcu na skraju lasu obecni są pierwsi kibice. Widząc nasze zmęczenie dopingują jak mogą. Do przebiegnięcia pozostały jeszcze niecałe 2 km – trochę po łące, trochę po drewnianych kładkach. W końcu po kilku zakrętach podbiegamy po schodach do parkingu. To już meta, 78 km za nami, pomiar czasu, mamy 15:55:19 a więc zaliczyliśmy Rzeźnika!
Wracamy autokarem do Cisnej, odbieramy rzeczy z Orlika, na kwaterze ogarniamy się trochę i idziemy spać.
W sobotę rusza Rzeźniczek, jesteśmy na Orliku, forma niezła – po wczorajszym zmęczeniu niewiele pozostało. Nareszcie można nacieszyć się znajomymi i wymienić wrażenia. Pokibicować innym.
Około 15:00 wyjeżdżamy dalej w trasę, do Rytra.