Nowy poziom biegów przeszkodowych – 6. Pogrom Wichra [ZDJĘCIA]
Opublikowane w ndz., 21/08/2016 - 18:31
Pogrom – tradycyjnie, w znaczeniu słownikowym tyle co „zadanie komuś klęski”, „rozgromienie” (np. wrogich wojsk – chyba grupy biegaczy), „unicestwienie”, „wybicie”. Bywa uogólniane jako wszelki grupowy akt przemocy skierowany przeciw jakiejś grupie (np. biegaczy)
Wicher - gwałtowny wiatr o prędkości pomiędzy 17,2 a 20,7 m/s (60-75 km/h), o sile 8 stopni w skali Beauforta. A może to po prostu pseudonim organizatora Pogromu Wichra? - pyta Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów, uczestnik imprezy.
W sobotę 20 sierpnia po raz szósty zorganizowano Oleśnicki Biegu Błotny „Pogrom Wichra”. Trasa mierzyła 8 km i prowadziła przez błoto, brudna wodę, trzęsawiska, zarośla, przeszkody naturalne i sztuczne. Do tego przez cały bieg trzeba było transportować dębowy klocek o wadze 6 kg dla pań i 7 kg dla panów. W tym roku organizator przeszedł sam siebie i wprowadził nowym poziom trudności w biegach przeszkodowych. który chyba jest poza wszystkimi szczeblami drabinki trudności.
Na bieg przyjechałem z znajomymi. W bojowym nastawieniu ale też z małą nutką strachu ze względu na informację o wadze dropsa wichra. Została ona dźwignięta o 1 kg w stosunku do zeszłego roku. Po głowie krązył też ostatni wpis z fanpage'a imprezy, by lepiej ubrać długi rękaw, zabezpieczyć nadgarstki. Było też zdjęcie tajemniczej konstrukcji. Tyle niewiadomych przed samym startem wprowadziło strach między uczestników.
Sprawnie odebraliśmy pakiety i poszliśmy pobrać „dropsa” - naszego wiernego towarzysza trasy. W zeszłym roku wybrałem krótki szeroki klocek i stwierdziłem, że w tym roku zrobię tak samo. Przysposobiłem nawet uchwyt, a i potrenowałem trochę z obciążeniem w rękach. Zatem byłem przekonany o słuszności swojego wyboru.
Ok. Czas się przebrać, zawiązać i okleić buty taśmą – tak dla pewności, że nie zostaną w błocie. W głowie jednak dalej kłębi się myśl długiego rękawa, do którego wszyscy namawiają. Twardo jednak wybieram krótki rękaw, a na zabezpieczenie nadgarstków mam rękawice ogrodowe. Oczywiście obklejone taśmą.
Zmierzamy powoli na start. Widzimy już, że robi się kolejka. Jest i nasza niespodzianka, chyba nieprzypadkowo wyśniona na dzień do startu.
Zostajemy zakuci paskami ściągającymi!
Ciągle nie dowierzam. To się dzieje naprawdę! Skrepowane ręce i 7-kilogramowy klocek przez cała trasę!? Jak to złapać ? Jak to nieść? Jak z tym biec? Jak z tym pokonywać ekstremalne przeszkody? Nosz k**** jak!?
Skrępowani stoimy na starcie i słuchamy ostatnich słów organizatora. Sławek informuje nas, że ręce będziemy mieć skute przez 7 km, aż do tajemniczej przeszkody ze zdjęcia. Tam zostaniemy rozkuci przez służby biegu.
Widziałem strach w oczach uczestników. Nikt się tego nie wyprze. Osobiście przerażała mnie perspektywa transportu klocka. Cóż, nie było odwrotu...
3,2,1…. Ruszamy.
Półtora okrążenia po stadionie z przeszkodami do przeskoczenia. Potem, jeszcze na stadionie przeszkoda wodna i wybieg w teren przy hukach petard i zapachu siarki.
Pierwsze odcinki zasadniczej trasy to walka z zaroślami, gałęziami, upalnymi łąkami i wieloma stromymi podbiegami i zbiegami. Tutaj wziąłem sobie na cel wypracowanie przewagi i zajęcie dobrej pozycji w czołówce. Ze względów strategicznych było to dla mnie bardzo ważne. Udało się!
W pierwszych fragmentach trasy chyba każdy się przewrócił. Każdy doznał oparzeń od pokrzyw, które były większe od nas. Każdy rzucił tu pierwsze bluzgi.
Kolejny etap trasy to już rzeki i bagna, na przemian z zaroślami. Porozcinane ciało w kontakcie wodą i błotem nieźle mnie wykręciło. Ale tylko na chwile - adrenalina pompowała!
Na trasie oprócz klocka towarzyszy mi cały czas jeden z uczestników - co jakiś czas sobie pomagamy. Teraz mamy do pokonania linową pajęczynkę rozłożona nad rzeką. Zastanawiamy się jak ja pokonać. Mój towarzysz biegu rzuca się plecami i zaczyna się turlać. Nie czekając zrobiłem to samo. W chwili nieuwagi przyturlałem się za blisko kolegi i gdy on wychodził z pajęczynki, zamoczył się w błocie. Odmachując nogą zrzucił całą maź na moja twarz. Zaśmiałem się tylko głośno i ruszyliśmy dalej.
Kolejna przeszkoda to zasieki w błocie. Tu mała kolejka, ale poszło w miarę szybko. Po tej przeszkodzie towarzysz zostaje już za mną. Udaje mi się trochę uciec. Po chwili trafiam na kolejne zasieki. Ale i bonus. Na końcu są kłody, pod którymi trzeba się przecisnąć. Jedyna opcja to całkowite zanurzenie w błocie. Pamiętam tę przeszkodę z zeszłego roku - teraz została wydłużona do 3 metrów!
Lekko wystraszony nabieram głęboki oddech i rzucam się w bagno. Dzieje się niespodziewana dla mnie rzecz - dokładnie w tym momencie łapie mnie skurcz. W głowie kłębią się kosmiczne myśli - chyba zaraz tu utonę. Tu, w tym g*****!
Ostatecznie udaje mi się opanować emocje i drugą noga znajduje podłoże, od którego udaje się odbić i dotrzeć na powierzchnię. Wyskok z błota automatycznie hamuje jednak głowa, która wbija się w kolejne zasieki. Największy problem był z oczami - kompletnie nic nie widziałem. Nie wiedziałem co się dzieje, dlaczego nie mogę się bardziej dźwignąć.