Ogólnopolska lekcja biegowa o Żołnierzach Wyklętych. W stolicy nieprzebrane tłumy! [ZDJĘCIA]
Opublikowane w ndz., 01/03/2015 - 20:14
Oskier... the lonely runner
Najwięcej emocji przyniósł bieg na 10 km i korespondencyjny pojedynek Łukasza Oskierki i Pawła Raczyńskiego. Wszystko zapowiadało, że obaj wystartują w jednej serii, gdyż stali już obok siebie na linii startowej i wymieniali ostatnie spostrzeżenia. Jednak na minutę przed początkiem biegu zauważono, że Raczyński ma inny kolor numeru startowego i start zaplanowany półtorej godziny później.
W efekcie Oskierko - ubiegłoroczny debiutant w maratonie z czasem 2:26, nie miał przeciwnika, z którym mógłby nawiązać równorzędną walkę. Od początku utrzymywał bezpieczną, wysoką przewagę nad Pawłem Woźnickim, a nawet ją powiększał. Ostatecznie po czterech okrążeniach, najlepszy Polak ubiegłorocznego Maratonu Warszawskiego finiszował z czasem 31:26.
– Szkoda, że nie biegliśmy razem z Pawłem Raczyńskim. To musiała być jakaś pomyłka. Gdybyśmy wiedzieli że tak będzie, to byśmy zainterweniowali przed biegiem i poprosili o dopisanie go do pierwszej serii – żałował na mecie biegacz, a od niedawna trener i bloger. – Miałem problem z dublowaniem rywali. Był jakiś mały błąd po stronie organizacji, bo ktoś powiedział, żeby zostawiać prawą stronę wolną. To jest zupełnie nielogiczne, bo najkrótszy tor biegu jest lewą stroną. Ja oczywiście trzymałem się lewej strony, żeby biec jak najkrócej. Ludzie mieli pretensje do rowerzysty, że krzyczy lewa, a nie prawa – opisywał
Oskierko podkreślał, że był to ważny start, także ze względów sportowych. – Zależało mi na biegu na 10 km. Tydzień temu ustanowiłem rekord życiowy w Gdyni w mocnym starcie (30:49 – red.). Miałem nadzieje, że dobrzy biegacze przyjadą też do Warszawy. Ta trasa sprzyja wynikom, jest płaska i można tu szybko biegać. Niestety tak się nie stało i na starcie musiałem zmienić swoją taktykę. Postanowiłem pobiec mocny trening tempowy pod półmaraton – podsumował Łukasz Oskierko. Przyznał, że przyznał, że było to też jego pierwsze zwycięstwo w biegu ulicznym w karierze.
Jak pech to pech
Paweł Raczyński stanął przed trudnym zadaniem. Za sobą miał już dwie rozgrzewki i zdążył wybić się z rytmu. Znał co prawda znał czasy konkurencji, ale nie mógł kontrolować tempa. Także dlatego, że wyczerpał baterie w zegarku.
Zawodnik SKB Kraśnik dawał jednak z siebie wszystko. Trzymał się jak najbliżej pilota na rowerze. Na pierwszych okrążeniach to jeszcze dawało efekt, później było już gorzej. Panowie prowadzący bieg znów zaczęli krzyczeć „prawa wolna”, a lider trzymał się lewej strony, dublując w gąszczu innych uczestników imprezy. Ostatecznie bieg ukończył z czasem 32:18, zajmując drugie miejsce w klasyfikacji generalnej 10-kilometrowego dystansu. Trzecie miejsce przypadło Pawowi Woźnickiemu (34:20).
O pierwszych trzech miejscach wśród kobiet na 10 km zdecydował już pierwsza seria. Zwyciężyła Diana Dawidziuk (39:52). Druga była Emilia Zielińska (40:29), która długo utrzymywała się na pierwszym miejscu. Trzecia lokata przypadła Danucie Gomolińskiej (41:32).
Pełne wyniki imprezy znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.
Biegacze pod wrażeniem
Niezależnie od zajętego miejsca, uczestnicy imprezy byli pod wrażeniem imprezy i panującej tu atmosfery.
– Biegło się bardzo dobrze. Trasa była bardzo fajna. Sama atmosfera zawodów była wyjątkowa. Pogoda również dopisała. Ten bieg, to atrakcyjny sposób upamiętnienia pamięci o ludziach, którzy kiedyś walczyli o naszą wolność. Nie można powiedzieć co było ważniejsze - bieg czy pamięć. Dodatkowo udało nam się wbiec na metę z takim starszym panem, który miał grubo ponad 70 lat, a też przyszedł uczcić historię. Historię, której pewnie był świadkiem, a może i uczestnikiem jako dziecko – opowiadała nam na mecie Katarzyna Kondraciuk.
W Warszawskim biegu Tropem Wilczym wystartowało ponad 2500 osób. W całym kraju rozegrano ponad 80 wydarzeń akcji zainicjowanej przez Fundację Wolność i Demokracja, które zgromadziły tysiące kolejnych biegaczy. Wyniki, relacje i zdjęcia znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.
RZ