Pełen wrażeń Półmaraton w Tel Avivie. Tutaj można biec i biec, i biec... [ZDJĘCIA]
Opublikowane w śr., 19/03/2014 - 11:01
28 lutego, PIĄTEK, DZIEŃ TRZECI – TEL AVIV SAMSNUG MARATHON
Godzina 5:15. Pod hotel podjeżdża bus, którym mamy dojechać do miasteczka biegowego. Z kartonowymi pudełkami ze specjalnie dla nas przygotowanym śniadaniem wzbudzamy zainteresowanie naszych współtowarzyszy podróży. A są nimi ku naszemu zaskoczeniu… Kenijczycy. Coś czujemy, że jest wśród nich zwycięzca tegorocznej edycji maratonu. I oczywiście nie mylimy się. W sumie to chyba wszyscy nasi kenijscy busowi znajomi zajęli miejsca w pierwszej dziesiątce, łącznie z przemiłą Kenijką, która pobiegła swój pierwszy maraton w życiu.
Po zaledwie kilku minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Za niecałą godzinę – o 6:30 – startują maratończycy. My na swoją kolej – czyli na start półmaratonu – musimy poczekać do 8:00. Pora więc na „przed półmaratońskie” śniadanie, a potem na małą wycieczkę po pustym jeszcze o tej porze miasteczku biegowym i oczywiście kibicowanie startującym maratończykom. Wygodne sofy kuszą pośniadaniową drzemką. Wychodzimy jednak z namiotu i rześkie jeszcze o tej porze powietrze momentalnie stawia nas na nogi. Budzą nas też coraz ładniejsze widoki. Okazuje się, że jesteśmy obok przepięknego parku z palmami. Dorzućmy do tego właśnie wschodzące słońce i pocztówka z wakacji gotowa.
Na starcie coraz więcej ludzi. 2 500 maratończyków czeka tylko na sygnał. Gra rytmiczna muzyka, prowadzący imprezę zagrzewa do biegu. To oczywiście nasza zupełnie luźna interpretacja, bo nie rozumiemy ani słowa. Wszędzie czuje się jednak tę przedbiegową moc. Wystartowali! Przebieramy już nogami. Za 1,5 godziny polecimy i my.
Wracamy do miasteczka biegowego. Tym razem swoje podwoje otwiera przed nami namiot VIP, w którym mamy przyjemność gościć. Przegryzamy daktyle, popijamy kawę i raczymy się lekturą świeżej prasy :)
Czas płynie szybko na miłej pogawędce i nagle okazuje się, że już musimy biec do depozytów, potem ustawiać się w kolejce do toy toya, i jeszcze szybko zameldować się na starcie. No, cóż. Niby już ładnych parę biegów mamy za sobą, a jednak cały czas się uczymy... Mamy więc mądrą radę dla wszystkich. Nie zostawiajcie jednego z obowiązkowych punktów programu, czyli wizyty w toy toyu, na ostatnią chwilę... Jeszcze tylko pamiątkowa fotka. Wpadamy na start i po prostu biegniemy.