Po piątkowej bieżni przyszła pora na Biegi w Rogoźniku i Rogocross
Opublikowane w pon., 10/07/2023 - 23:46
Po piątkowej bieżni przyszła pora na Biegi w Rogoźniku i Rogocross.Teren nie był mi obcy, kiedyś wybrałam się tam z Mateuszem na wybieganie w trakcie którego chciałam go zabić, kazałam mu skrócić trasę i w ogóle stwierdziłam, że jest jakiś nienormalny bo mnie tam zabrał.
Sfochana byłam przez kilka dni, zciorana zresztą też. Później padła propozycja żebyśmy pobiegli więc oczywiście jak na mnie przystało- zgodziłam się. Do wyboru był:
- Rogo Hero 104km
- Maraton 7 jezior około 43kmcu
- Półmaraton Dorotki z + 28km
- Rogocross +/- 11km
- Bieg pod pochodniami 5,5km. My wybraliśmy Rogocross.
Zacznijmy od tego, na mecie spotkałam Marka z Duchów, spojrzał na mnie i zapytał:
- Gdzie się wywaliłaś?
- Ale za którym razem?- odpowiedziałam. Bo dla tych co nie wiedzą, wywrotki to moja specjalność. Więc przejdźmy do relacji.
O godzinie 17 zaplanowany był start w amfiteatrze w Rogoźniku- to było extra miejsce bo zebrani tam byli wszyscy uczestnicy i kibice a start biegu był również metą. Więc każdy kto wbiegał na metę miał piękne przywitanie. To kolejny bieg do którego naprawdę nie ma się do czego doczepić.
Cena pakietu okej, organizacja rewelacja-wszystko przebiegało bardzo sprawnie, idealne miejsce tak aby można było się wybrać całą rodziną, świetnie oznaczona trasa i bardzo hmmm „rozmaita”. A jak przystało na bieg w okolicy zebrała się cała masa znajomych twarzy.
Na dzień dobry czekał nas stromy, wąski podbieg. Po mojej piątkowej „porażce” nie nastawiałam się na nic, bolały łydki i ogólnie czułam się zmęczona. Ku mojemu zaskoczeniu kilometr wskakuje w całkiem niezłym tempie. Ale okej przed nami jeszcze 10km, weźmy to po lekku. Kilometry lecą naprawdę przyjemnie a obok Ewa z Morsów i Ewela z Duchów, więc było nawet z kim ponarzekać.
Gdzieś koło 4 km przebiegaliśmy przez rzeczkę, która ze względu na panującą temperaturę naprawdę zrobiłam nam dobrze. Ciut dalej moje nogi chciały coś zatańczyć i zaliczyłam pierwszą wywrotkę- na moją obronę wyratowałam się drzewem.
Później na trasie poza piachem i górkami pojawiło się błoto. Ponieważ z natury jestem niecierpliwa i chciałam trochę wyprzedzić stawkę postanowiłam przebiec przez środek bajorka- no nie był to najlepszy pomysł, okazało się głębsze niż myślałam i zaliczyłam popisową wywrotkę i kąpiel błotną. Ale to wiecie jaką?
Taką, że wpadłam po kolana, poleciałam na bok i prawie zgubiłam softflaszke. Ale wyprzedziłam :D! Gdzieś w okolicy 8-9km był punkt odżywczy, dolałam wodę i poleciałam. Za chwilę obok pojawiła się Ewela i tak już razem leciałyśmy do mety bez większych przyg… a, no właśnie, jeszcze jedna szybka wywrotka ale taka z telemarkiem prosto na dziób…
Zebrałam się i w drogę. Do końca czas umilały nam pogaduszki, aż nagle słychać metę. Wróciła moc, na dodatek Mateusz czekał, aby na końcu jeszcze zmotywować, a On już wie co trzeba mi szepnąć żeby był ogień. I tak razem wpadamy na metę!
Brudna ja, ale obie szczęśliwe. Na szyi pojawia się medal i w drogę po piwko, bezalkoholowe oczywiście.
To był naprawdę dobry bieg. Biegi w Rogoźniku, wrócę, być może po więcej. (Sandra Pawlik-Niedziela) Fot. Autor